separateurCreated with Sketch.

Msza za zmarłych bezdomnych. Za Jacka, Pawła i wielu, wielu innych

Anna Matlak/Wspólnota Sant'Egidio

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Jacek zmarł tuż przed Bożym Narodzeniem. Było zimno, nocą jeździli z Krzyśkiem, wiernym przyjacielem. Zasnęli. Kiedy Krzysiek się obudził, Jacek już nie żył.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Paweł był prawdziwym góralem i taką też miał ksywę: „Góral” w środowisku warszawskich bezdomnych. Pochodził z Podhala, czasem żartował, że w Warszawie to powietrze za gęste dla niego. W ogóle Paweł mnóstwo żartował, był strasznym gadułą. Znaliśmy się kilka miesięcy, rozmawialiśmy o wszystkim, na przykład o tatrzańskich szlakach, które znał jak własną kieszeń. Albo o tym, jak codziennie pozdrawia Pana Boga, przechodząc obok przydrożnego krzyża gdzieś w okolicach działki, na której mieszkał w baraku. Tak się z Panem Bogiem witał, a potem żegnał na dobranoc. Rozmawialiśmy też o miłości.

Miał chore serce. I to chore podwójnie, bo był po kilku zawałach, a na dodatek w czasie, kiedy się poznaliśmy, miał serce złamane przez kobietę, przez rozpadający się związek. Nie wiem, co go bardziej bolało. „Góral” to był twardziel, w którym coś pękło. Kolejne badania lekarskie wskazywały na pogarszający się stan jego fizycznego serca, a inne wydarzenia nie pomagały w leczeniu ran emocjonalnych.

Przez jakiś czas co czwartek Paweł mówił mi lub naszej koleżance Ani, że chyba więcej się nie zobaczymy, że on już następnego spotkania ze Wspólnotą Sant’Egidio nie dożyje. Obie starałyśmy się go przekonywać, że jeszcze da radę, zawsze się żegnaliśmy słowami „do zobaczenia”, które po takich rozmowach nabierały większego znaczenia. Po którymś czwartku jednak już się nie zobaczyliśmy, serce „Górala” nie wytrzymało.

Jacka znałam prawie trzy lata, niemal od moich początków w Sant’Egidio. Nieszczególnie udało mi się poznać jego historię. Nie wiem nawet, skąd pochodził, nie wiem, co sprawiło, że znalazł się w takiej sytuacji.

Nie było mu łatwo i nie było z nim łatwo – niestety, był ciężkim przypadkiem alkoholika, bardzo zniszczonym przez życie, mimo że miał niewiele ponad 40 lat. Ale jedno wiem na pewno – bardzo lubił ludzi i był wierny relacjom z nimi. Przez kilka lat przyjaźnił się z Krzyśkiem, mieszkali i tułali się razem. Jeden drugiego wyciągał z różnych dołów i kryzysów.

Jacek był też wierny relacji ze mną – i ode mnie też się tego domagał. Prosił, żebym z każdej zagranicznej podróży przywoziła mu breloczki, do których miał wielką słabość. Na początku tak odruchowo odpowiadałam: „jasne, spoko”, ale potem przekonywałam się, że jestem z tej deklaracji rozliczana i że moje słowo było dla niego ważne.

Kilka razy udało mi się dotrzymać obietnicy, więc Jackowa kolekcja breloczków powoli się powiększała. Któregoś dnia zrozpaczony powiedział, że ukradziono mu portfel, w którym nie było co prawda wiele materialnie wartościowych rzeczy, ale były właśnie te sentymentalne breloczki.

Z ostatniej podróży wracałam w połowie grudnia i idąc na cotygodniowe spotkanie z bezdomnymi uświadomiłam sobie, że tym razem na śmierć zapomniałam o przywiezieniu pamiątki. Bałam się, co powiem Jackowi. Niestety, okazało się, że nie muszę mówić nic – Jacek zmarł dwa dni wcześniej, krótko przed Bożym Narodzeniem. Było zimno, nocą jeździli z Krzyśkiem, wiernym przyjacielem, metrem. Zasnęli. Kiedy Krzysiek się obudził, Jacek już nie żył. Nie wiemy, co dokładnie się wydarzyło, czy już po śmierci był traktowany z szacunkiem. Nie wiemy, czy i gdzie jest pochowany, pewnie nigdy się nie dowiemy.

W sobotę 4 lutego w kościele św. Brata Alberta i św. Andrzeja Apostoła o godz. 19 odbędzie się msza za zmarłych bezdomnych. Za Jacka i Pawła, za Jarka, za Aśkę, panią Klaudię, Andrzeja, Ewę i wielu, wielu innych. Przyjdą inni bezdomni, przyjdą członkowie organizującej modlitwę wspólnoty Sant’Egidio, wszyscy w tym samym celu – żeby modlić się za zmarłych przyjaciół. Kilka lat temu, po śmierci Jarka, jednego z najdawniejszych przyjaciół wspólnoty, odbyła się pierwsza taka msza.

To także okazja do tego, żeby zwrócić uwagę na obecność osób bezdomnych wokół nas, o tych, którzy walczą na co dzień z mrozem i naszym niezbyt sprzyjającym klimatem. Żeby może zerknąć na konto i dorzucić parę groszy na zakup piecyka albo butli gazowej, albo sprawdzić, czy w piwnicy nie zalegają stare buty zimowe czy niepotrzebny śpiwór. Wciąż jest zimno, wciąż można pomagać – choćby poprzez akcję „Zimno”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.