To hasło nie jest niestety puentą jakiegoś słabego dowcipu, ale prawdziwym pytaniem, które strażnicy miejscy, lekarze i wolontariusze zadają bezdomnym, których odwiedzają.Zima w pełni. Uśmiechnięte panie z telewizji zapowiadają kolejne fale mrozów. Nasz świąteczno-noworoczny zapał do pomagania innym zdaje się już wygasać, choć niestety niesłusznie. Bo będący na samym dole drabiny społecznej nie przestali marznąć, głodować – po prostu: potrzebować.
Bezdomnym może stać się każdy. Czasami dosłownie z dnia na dzień. Znam ludzi, którzy trafili na ulicę, bo runęła im firma – inwestycja całego życia. Nieuczciwy pracownik zainkasował cały ich dobytek. Zaczęli tonąć w długach, nie mogli odbić się od dna. Mniej więcej w połowie życia zaczęli żyć od zera.
Innych zostawiła żona lub mąż, pochłonął kredyt mieszkaniowy trzykrotnie przerastający przychód – nie dało się wytrzymać psychicznie i fizycznie.
Czasami to była po prostu choroba. Nagła diagnoza nie wiadomo skąd, resztki oszczędności wpakowane w leczenie – bez efektu. Przez ciągnące się L4 nagłe zwolnienie z pracy. Utrata ubezpieczenia, pogłębiająca się choroba, a zamiast szpitala i leków – ulica.
W gruncie rzeczy ufam jednak, że to nie jest dla Was istotne. Że człowieka w człowieku widzicie zawsze, niezależnie od tego, ilu bezdomnych z imienia, nazwiska i wykształcenia zdołałabym Wam przedstawić.
Świadomość, że to ja mogłabym być na ich miejscu, nie jest wszak chyba niezbędna do odczuwania empatii. Poza tym pomaganie z poczucia winy albo – co gorsza – z absurdalnego lęku, że jeśli nie pomogę, spotka mnie to, co ich – to żadna radość.
Na ten smutny obrazek ludzkiego ubóstwa nie musimy patrzeć jednak z założonymi rękami i użalać się nad sobą, jak to wiele chcielibyśmy zrobić, ale nie wiemy jak. O bezdomnych wciąż pamięta garstka dobrych ludzi, którzy wiedzą, co robić – my zaś możemy się do nich przyłączyć.
W pewnym sensie, mamy na to już niewiele czasu, bo akcja, którą chcę dziś Wam polecić, trwa zaledwie do końca lutego. To „Dzień dobry, czy wszyscy żyją”.
Caritas Polska co roku od połowy listopada do końca lutego prowadzi charytatywny program o takim właśnie tytule. Ta nazwa nie jest niestety puentą jakiegoś słabego dowcipu, ale prawdziwym pytaniem, które strażnicy miejscy, lekarze i wolontariusze zadają bezdomnym, których odwiedzają w pustostanach lub innych miejscach ich przebywania.
Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy nie usłyszymy żadnej odpowiedzi. To konkret, z którym osoby żyjące na ulicach muszą się mierzyć każdego dnia. Czy żyje mój kolega z kanału albo starsza pani, podsypiająca niedaleko w podziemiach warszawskiego Dworca Centralnego? Czy nikt jej nie wygonił, nie pobił, nie zrobił jej krzywdy albo po prostu nie zakazał spać na mrozie?
Żeby pomóc, wystarczy wejść na stronę internetową, dorzucić się do skarbonki albo zwyczajnie wesprzeć modlitwą. Za zebrane pieniądze Caritas dostarczy bezdomnym ciepłe koce, ubrania, gorący posiłek i zapewni opiekę medyczną.
Znacie to okropne uczucie, kiedy przemoczyliście sobie buty, a na dworze jest mróz? Nie czujecie stóp, bo zamarznięta woda jakby sięgnęła już kości, w dodatku jesteście głodni i czekacie na autobus, który nie przyjeżdża? Dla nas ten koszmar trwa tylko chwilę, dla nich – długie miesiące zimy.
Będzie fajnie, jeżeli chociaż ten symboliczny koc od nas pokaże, że nie godzimy się na takie cierpienie drugiego człowieka.