Fakt, iż nasz rok jubileuszu 800-lecia zakonu i Rok Miłosierdzia spotkały się, na pewno był dla nas przypomnieniem tych dominikańskich korzeni, tej miłosiernej postawy św. Dominika.Konrad Sawicki: Jak to było z tym skokiem spadochronowym Ojca, który w dość mocny sposób zaznaczył rozpoczęcie jubileuszu 800-lecia dominikanów?
O. Paweł Kozacki OP: Zawsze marzyłem o tym, żeby skoczyć na spadochronie. W 2015 roku na mój osobisty jubileusz 25-lecia święceń kapłańskich dostałem taki właśnie prezent: voucher na skok spadochronowy. Odkładałem to trochę, a potem myśli o jubileuszu zakonu połączyły się z myślą o skoku. Nawet miałem zamiar skakać w habicie albo z flagą dominikańską… Ale okazało się to technicznie niemożliwe.
No i skoczył Ojciec, zostało to nawet nagrane, film ukazał się w internecie i zrobiło się dość głośno.
O to chodziło – takie marketingowe zwrócenie uwagi świata na rozpoczęcie tego jubileuszu. Zresztą to nawet współgrało, bo pewne elementy dotyczące samego skoku obecne są również w naszym dominikańskim życiu. Na przykład: współpraca z drugim bratem – bo przecież skakałem nie sam, ale z instruktorem, zaufanie, skok w nieznane, ryzyko, wyjście do przodu ze sfery bezpieczeństwa. To wszystko są pewne analogie do naszego charyzmatu zakonnego. To chciałem wtedy tym skokiem podkreślić.
Jubileusz kojarzy się ze świętowaniem. Ale to chyba był trudny rok dla polskich dominikanów?
Świętowanie na pewno było, wiele przeróżnych wydarzeń liturgicznych, msza św. na rozpoczęcie, nabożeństwo pokutne, poza tym rozmaite eventy, na przykład koncert „Światła miasta”, do tego kapituła generalna zakonu, a na koniec msza św. z papieżem Franciszkiem na Lateranie. Patrzę na nie jako na formę dziękczynienia Panu Bogu za charyzmat św. Dominika. Czy był to trudny rok dla nas tu w Polsce? No był, ale nie postrzegam go jako wyjątkowo trudnego. Każdy rok ma swoje wyzwania. Staram się na bieżąco mierzyć z tym, co jest, a nie skupiać na tym, czy teraz akurat jest wyjątkowo ciężko.
Mówi się, że w roku jubileuszu 800-lecia zakonu ośmiu polskich dominikanów zmarło. Jakby symbolicznie. W tym kilku tragicznie.
W tym momencie już jest ich chyba dziewięciu. Faktycznie były śmierci tragiczne. Odejście Antka Marczewskiego (rażony piorunem – przyp. red.) i Witka Słabiga (wypadek w warszawskim klasztorze – przyp. red.) to były zaskoczenia. Te tragedie na pewno nie były dla nas łatwe. Pozostali to byli raczej starsi ojcowie lub tacy, którzy chorowali, więc spodziewaliśmy się ich odejścia. Można też powiedzieć, że tę serię odejść w ramach roku jubileuszowego rozpoczął Jan Góra.
Śmierć, która stała się wydarzeniem, także medialnym w całej Polsce. Była zaskoczeniem?
To była taka śmierć jednocześnie niezapowiedziana i zapowiedziana. Przy jego trybie życia, nawykach i tempie pracy, przy pewnych schorzeniach, o których wiedzieliśmy, niebezpieczeństwo nagłej śmierci istniało. I niejednokrotnie o tym głośno mówiliśmy. Pamiętam na przykład, że mój szwagier – lekarz jakieś 10 lat temu ostrzegał Jana Górę, że tak to może się skończyć. Niemniej, mimo tej wiedzy, sam moment śmierci oczywiście był zaskoczeniem.
Czy te odejścia, szczególnie te niespodziewane, w jakiś sposób naznaczyły przeżywanie jubileuszu?
Śmierci młodych, czy tych w pełni sił po prostu pokazują naszą ludzką kondycję. Gdy próbowaliśmy w tym roku na nowo spojrzeć na dar naszego zakonu, jego siłę, dynamikę i ucieszyć się nim, to takie śmierci pokazują kruchość naszego tutaj przebywania. Dają jednocześnie właściwą perspektywę, że jesteśmy tu jednak pielgrzymami, jesteśmy tutaj na chwilę. Takie wydarzenia faktycznie przypominają nam, że jeśli o coś tu mamy zabiegać jako zakonnicy, to przede wszystkim o Królestwo Niebieskie.
Jest też drugi wymiar związany z tymi odejściami. Wymiar większego docenienia braci. Skoro każdego z nas za chwilę może zabraknąć, tym bardziej docenia się braci, którzy tu obok nas są. To chyba Szymon Hołownia powiedział, że w roku jubileuszowym Pan Bóg zakłada w niebie klasztor z polskich dominikanów… Ja bym to rozszerzył. Te śmierci nam przypominają, że nasz zakon to nie tylko teraźniejszość, nie tylko bracia, którzy teraz żyją i się trudzą, ale całe mnóstwo braci, którzy nas poprzedzili. Ten zakon naprawdę trwa 800 lat. Gdy się pomyśli ilu braci, ile sióstr w ciągu tych 800 lat żyło, głosiło, trudziło się, tworzyło ten zakon, to ma się poczucie wspólnoty ponadczasowej, obecnej tak w niebie, jak i na ziemi.
Czy niezamierzone nałożenie się na siebie dwóch jubileuszów, zakonu i Roku Miłosierdzia, miało jakiś wpływ na wasze świętowanie?
Na pewno to nam o czymś nieustannie przypominało. To chyba Jacek Salij napisał tekst o duchowości dominikańskiej, który zaczyna od stwierdzenia, że nasz zakon wziął się ze współczucia. Przynajmniej dwa momenty z biografii św. Dominika przywołuje się w tym kontekście. Pierwszy to gdy jeszcze jako student sprzedaje książki, by mieć środki na dokarmianie ubogich. I mówi przy tym, że nie chce studiować martwych rękopisów, gdy żywi ludzie umierają z głodu. A drugi moment to jest modlitwa naszego założyciela, w której on sam z płaczem woła: Panie, co będzie z grzesznikami? Tradycja mówi wręcz, że Dominik w nocy, w kościele, ze łzami w oczach powtarzał to zdanie. W osobie naszego Założyciela mamy zadane miłosierdzie co do ciała i co do duszy, z doczesnym życiem grzeszników i ich życiem wiecznym.
Dominik gorąco i bardzo emocjonalnie wstawiał się za tymi, którzy potrzebują Bożego miłosierdzia. A jednocześnie walczył o ty, by czynnie do takich ludzi dotrzeć, żeby ich sprowadzić na właściwe drogi. Więc fakt, iż nasz rok jubileuszu 800-lecia zakonu i Rok Miłosierdzia spotkały się, na pewno był dla nas przypomnieniem tych dominikańskich korzeni, tej miłosiernej postawy św. Dominika. Bo owszem, my jesteśmy zakonem kaznodziejskim. Ale gdy zapytamy, dla kogo głosić, po co głosić, to tu właśnie są nasze źródła, tu są odpowiedzi: z troski o człowieka. Nie po to, by być złotoustymi kaznodziejami i karmić samych siebie poczuciem, jacy jesteśmy wspaniali, tylko głosimy po to, by dotrzeć do tych, którzy słowa życia potrzebują.
Można to również odczytać jako przypomnienie o tożsamości wspólnoty. Wobec niektórych starych zakonów podnosi się pytanie, czy nawet oskarżenie mówiące o kryzysie tożsamości zakonu. Czy takie pytanie wobec dominikanów w tym jubileuszowym roku zostało podniesione?
Jest to ważne pytanie. Co do naszej tożsamości, to nie mamy wątpliwości. W skrócie jest to głoszenie Słowa Bożego, które ma być przemodlone i przemyślane. Stąd kontemplacja połączona ze studiami, z których wypływa przepowiadanie Słowa. Ten charyzmat jest aktualny. Jeśli natomiast coś podlega poważniejszej refleksji, to forma naszego życia zakonnego. Dawniej mieliśmy dość ściśle określone tzw. obserwancje, czyli zasady typu: noszenie habitu, milczenie, posty, wspólne życie itp. One nakładały na nas ramy, które z kolei stanowiły o pewnej tożsamości dominikańskiej, o pewnym stylu życia. Ten styl życia w połączeniu z charyzmatem – dawał jasną odpowiedź na pytanie, kim mają być dominikanie.
Dziś natomiast, gdy podstawowy charyzmat jest aktualny, wraca pytanie o styl życia. Czy zawsze chodzić w habicie, czy czasem lepiej iść bez? W klasztorach powinno być milczenie, czy nie? Na ile to milczenie jest pomocne, a na ile oddala od siebie braci. Czy da się mówić o klauzurze w dobie internetu? Co to za klauzura, gdy każdy może się połączyć z całym światem. Takie pytania są, ponieważ świat się zmienia, obyczajowość się zmienia. Stąd pytanie o to, na ile obserwancje nam pomagają wypełniać ten podstawowy charyzmat, a na ile w tym przeszkadzają, jest dziś ważne. Tu na pewno jest napięcie, są dyskusje i poszukiwania. Nie tyle charyzmatu, co formy życia zakonnego adekwatnej do obecnych wyzwań.
Czyli świadomość konieczności adaptacji istnieje?
Pewne rzeczy są nie do utrzymania. Sztucznie celebrować niektórych form nie ma sensu. Ale niebezpieczeństwo tego, że upodobnimy się do świata lub wręcz rozpuścimy się w tym świecie też jest realne. To wymaga mądrego przemyślenia. Na przykład niektórzy bracia świadomie nie mają w swoich celach komputerów. Decydują się na chronienie celi przed czymś, wobec czego – jak sami przyznają – są za słabi. Korzystają więc tylko z komputerów wspólnych dla braci.
Wracając do jubileuszu. Czy można powiedzieć, że po tym roku w polskiej prowincji dominikanów zostaną jakieś owoce?
Owocem tego jubileuszu jest – według mnie – przypomnienie sobie o tożsamości dominikańskiej, o tym, jaką ona jest wartością. I związane z tym poczucie pewnej dumy z przynależności do wielkiej tradycji, do wielowiekowej wspólnoty braci kaznodziejów. Dzięki wielu wydarzeniom, inicjatywom, rozmowom, które w tym roku miały miejsce, mam wrażenie, że wśród braci i sióstr, a także wśród świeckich dominikanów, to poczucie przynależności, tożsamości i dumy wzrosło. Odczuwalny jest inspirujący, jubileuszowy powiew Ducha.
Co więcej jest szansa na kolejny. Teraz przeżywaliśmy 800-lecie zakonu, ale warto przypomnieć, że za 5 lat będziemy obchodzić 800-lecie Polskiej Prowincji Dominikanów.
O. Paweł Kozacki OP – od 2014 roku prowincjał Polskiej Prowincji Dominikanów. Wcześniej był m.in. przeorem klasztorów w Krakowie i Poznaniu oraz redaktorem naczelnym miesięcznika „W drodze”. W ubiegłym roku ukazała się jego książka zatytułowana „Krańce świata. Spojrzenie na Kościół bliski i daleki”.