Powołanie do życia konsekrowanego i do kapłaństwa jest dziś na ławie oskarżonych.Przy obiedzie dziewczynka mówi: „Babciu, chcę być zakonnicą”. Babcia na to: „Wnusiu, nie daj Boże, wiesz jaka to ciężka praca?!”.
Ten komiczny obrazek pokazuje kilka ważnych kwestii. Po pierwsze, przyznanie się do ważnych myśli, pragnień oraz marzeń bywa trudne, a obecność najbliższych czasem w tym wcale nie pomaga.
Po drugie, powołanie stało się czymś przekraczającym nasze wyobrażenia. Jak można zdecydować się na pobyt w klasztorze? Jak zrezygnować z kariery wokalnej, aktorskiej lub piłkarskiej, poświęcając wszystko Bogu jako kapłan lub zakonnica?
Kiedy myślę o powołaniu, przypomina mi się okres liceum. W stosunku do większości moich kolegów formułowano „podejrzenia” o powołanie do stanu duchownego. Jeden miał być jezuitą, drugi paulinem, trzeci pasjonistą, a czwarty salezjaninem.
Koniec końców, żaden sutanny nie założył. Panowie ci są mężami oraz ojcami, mają troje lub czworo dzieci.
Do seminarium za to poszedł mój kolega z ławki. Nikt się tego nie spodziewał. Teraz siedzi gdzieś na Syberii – marzył o tym, a nikt tego nie wiedział. On miał kapitalny luz. Nikt nie podejrzewał, że dołączy do grona kleryków. Myśleliśmy raczej, że będzie zmiennikiem chłopaków z zespołu T-Love, który uwielbiał. Po maturze natychmiast poszedł do seminarium, z którego odszedł, by wstąpić do jednego z misyjnych zgromadzeń – Syberia czekała…
Czy miał powołanie? Może taka praca mu się najzwyczajniej w świecie podoba? Zakon jest przecież w pewnym sensie także korporacją. Jest szef, jest team, są projekty, które trzeba zrealizować. Czy to tego trzeba powołania?
Powołanie jest dziś na ławie oskarżonych. Mamy mieć wizję kariery. Zastanawiamy się nad predyspozycjami zawodowymi. Myślimy, gdzie zarabia się porządnie, która praca jest ciekawa, a jednocześnie pewna.
Gdy się nad tym zastanawiam, przypomina mi się kolejny przyjaciel. Został prawnikiem, a później wstąpił do zakonu. Studiował wiele lat, po czym został wyrzucony z seminarium. W jednej chwili postarzał się o kilka lat. Nie załamał się jednak. Jako świecki zajął się osobami uzależnionymi. Cały czas czuł, że Bóg go wzywa.
Wyjechał do Włoch. Nauczył się języka i wstąpił seminarium raz jeszcze. Kilka lat temu został księdzem. Czekał na ten dzień ponad piętnaście lat. Jest dla mnie przykładem tego, jak działa powołanie. Jest w nas. Rośnie, dojrzewa, przypomina się czasem we śnie lub w pojawiającym się niespodziewanie w głowie głosie.
I nie dotyczy tylko sutanny lub habitu. Papież Jan XXIII mówił, że „świętym można zostać zarówno z pastorałem, jak i miotłą w ręku”. Ale to już temat na inny tekst.