Kiedy ktoś traci małżonka jest wdową bądź wdowcem. Kiedy straci rodziców, jest sierotą. A kiedy rodzice stracą dziecko?Kiedy ktoś traci małżonka jest wdową bądź wdowcem. Kiedy straci rodziców, jest sierotą. A kiedy rodzice stracą dziecko? Kilka tygodni temu przeczytałam podobną refleksję na fejsbukowej ścianie jednego ze znajomych i pomyślałam, że nie stworzyliśmy odpowiedniego słowa, żeby nazwać takich rodziców, bo to trochę jak zaklinanie rzeczywistości. To, co nienazwane nie istnieje. Pewnie tego byśmy sobie życzyli. Nie przez przypadek Wittgenstein powie, że granice mojego języka są granicami mojego świata.
Ta refleksja wraca do mnie, kiedy na dużym ekranie widzę ojca cierpiącego od ponad dwóch lat po śmierci sześcioletniej córki. Przez ten czas wiele razy próbuje iść na spotkanie grupy wsparcia dla rodziców, będących w takiej sytuacji. Za każdym razem jednak poprzestaje na ukradkowym zaglądaniu przez okna.
Aż przychodzi wieczór, kiedy wchodzi do środka. Słucha innych rodziców, sam jest w stanie jedynie powiedzieć, jak ma na imię. Głos mu więźnie w gardle na wspomnienie córki. Po zakończeniu spotkania terapeutka prowadząca grupę pyta go, dlaczego właśnie dziś zdecydował się wejść. Widziała go przecież już wiele razy pod tymi oknami. – Czy to z powodu świąt? Wiele osób przychodzi pierwszy raz na Boże Narodzenie… – Nie, nie dlatego. – Dlaczego więc właśnie dziś? – Próbuję coś naprawić. – Straciłeś dziecko, tego nie da się naprawić – odpowiada.
“Dlaczego dzieci cierpią? To jest tajemnica. Nie ma odpowiedzi na to pytanie” – mówił do nas Franciszek z okna papieskiego podczas ŚDM w Krakowie. Ale nie unikniemy stawiania go sobie. I szukania sposobów przejścia przez tak dramatyczny czas.
Już kiedy widziałam zwiastun filmu “Ukryte piękno”, wiedziałam, że to będzie ważny i mądry obraz. Nie tylko dla rodziców, którym zmarło dziecko. Każdy z nas przecież przeżywa różnego rodzaju straty w ciągu życia. Każdy doświadcza takiego czasu, kiedy ma pretensje do świata całego a szklanka, która i tak zwykle jest w połowie pusta, wtedy zdaje się być pusta zupełnie.
Czy nie chcemy wówczas wykrzyczeć swoich pretensji? Czy nie chcemy, żeby dotarły do adresata? Czy nie chcemy odpowiedzi? Jasna sprawa. Poczucie sensu jest przecież tym, co napędza nasze działania. Howard, zrozpaczony filmowy ojciec, artykułuje swoje rozgoryczenie pod adresem śmierci, czasu i miłości. To bardzo dobry wątek, bo w zasadzie każdy z nas ma wobec nich jakiś żal.
Czy gniewa mnie śmierć? Tak, gdy zabiera, co kochamy. A własna? Większość z nas – w tym pisząca te słowa – boi się nie tego, co za granicą życia, ale tego, że czas bezpośrednio przed jej przekroczeniem może wcale nie być tym, co z angielska modnie nazywamy “quality time”. Że będziemy cierpieć i że będziemy dla kogoś obciążeniem. (Choć jednocześnie pragnęlibyśmy, żeby w tej najtrudniejszej chwili ktoś najbliższy przy nas był. O paradoksie!).
Ale dlaczego to ja, potencjalny cierpiący, mam decydować, jak moje cierpienie i odchodzenie będą przeżywać inni? Czy gdyby ktoś z najbliższych mi ludzi, najukochańszych, był w stanie agonii, nie pragnęłabym być przy nim jak najdłużej, do końca?
Boimy się tego, bo być może mamy mało zaufania do miłości. Boimy się, że wówczas okaże się, kto kogo naprawdę kocha. Albo nie kocha. Widzimy swoją egoistyczną miłość i tą samą miarą oceniamy miłość innych. I voila! rozwiązujemy worek pretensji do miłości. Że ułomna, że się kończy. Że nieodwzajemniona, że przysparza cierpienia. Że wywraca życie do góry nogami, że za dużo wymaga, że chce poświęcenia. Albo że nie przychodzi, kiedy jej potrzebujemy, że nie jest na czas. A czasowi też się należy: że za szybko biegnie, albo zupełnie się wlecze, że nie chce leczyć ran w takim tempie, jakie nam odpowiada, albo że płynie niezależnie od naszych osobistych końców świata, i że dla innych łaskawszy.
Dorzućmy jeszcze jedną perspektywę. Jeżeli jestem osobą wierzącą, prócz pomstowania na świat, w chwili przeżywania dramatu pojawi się pewnie i żal do Pana Boga. Jak u C.S. Lewisa, kiedy po śmierci żony zapytał, gdzie był wtedy Bóg? “(…) zwróć się do Niego w rozpaczliwej potrzebie, kiedy wszelka pomoc zawodzi – z czym się spotkasz? Z drzwiami zatrzaśniętymi przed nosem, zaryglowanymi od wewnątrz”.
Autor słynnych “Opowieści z Narnii” dochodzi jednak do wniosku, że pozwalamy sobie na takie wyrzuty najpewniej z nadzieją, że pozwolą one nieco osłabić nasze własne cierpienie. A może to tylko wyraz złości, taka odruchowa potrzeba oddania ciosu, żeby poczuć ulgę, choćby chwilową? A co potem? Lewis pisze, że nie widzimy, jak trzeba przez oczy zasnute łzami. Że im usilniej pragniemy się z czymś uporać, przeżyć smutek, tym bardziej zakleszczamy się w swojej sytuacji. Może więc ten rygiel zasuwa się naszym egoistycznym chceniem, żeby było “dobrze” już, teraz, zaraz? Może zatem Śmierć, Czas i Miłość chcą nam pomóc – wrócić do siebie, do poczucia równowagi, szczęścia. Choć nic już nie będzie takie, jak wcześniej.
I “Ukryte piękno”, i “Smutek” nie dają łatwej pociechy mówiąc “wszystko będzie dobrze”. Raczej podkreślają, że z dalszym życiem po tak wielkiej stracie jest jak po wypadku, który zabiera Ci rękę czy nogę: w końcu wrócisz do zdrowia, ale przecież do końca życia będziesz niepełnosprawny. Co nie znaczy, że zły, smutny i nieszczęśliwy.
Film Frankela jak refren powtarza frazę: nie zapomnij o ukrytym pięknie! A czymże jest owo ukryte piękno? Lewis zapisze pod koniec dziennika, że żona przypominała mu hartowany miecz, ale i ogród. “Wychwalając ją, czy jakiekolwiek stworzenie Boskie, powinienem powiedzieć: w jakiś niezwykły sposób podobna była do Tego, który ją stworzył. I tak od ogrodu do ogrodnika, od miecza do kowala. Do Życia, co życiem obdarza, i Piękna, co pięknem darzy”. Ukryte piękno to więź, która łączy wszystko z wszystkim.