Badanie na temat młodych odchodzących z Kościoła pokazuje, że ich argumenty są nieprzekonujące i łatwe do obalenia. To znaczy, że „największym naszym wrogiem jesteśmy my sami”. Po zapoznaniu się z raportem Pew Research Centre o tym, dlaczego młodzi odchodzą z Kościoła, westchnąłem z irytacją. Nie wątpię ani przez chwilę w szczerość tych, uczestników ankiety, ale przyczyny porzucenia chrześcijaństwa, które podają są prostu nieprzekonujące.
Każdy dobry teolog, katecheta lub ewangelizator powinien umieć z łatwością na nie odpowiedzieć. Doszedłem do wniosku, że „największym naszym wrogiem jesteśmy my sami”.
Przez ostatnie pięćdziesiąt lat chrześcijańscy myśliciele porzucili sztukę apologetyki. Nie potrafią czerpać z bogactwa katolickiej tradycji intelektualnej, aby odeprzeć krytykę wiary. Nie winię wyznawców sekularyzmu za to, że aktywnie próbują obalić chrześcijaństwo – na tym w końcu polega ich rola. Ale obwiniam nauczycieli, katechetów, ewangelizatorów i naukowców chrześcijańskich, że nie robią wystarczająco dużo, aby nasza młodzież pozostała zaangażowana.
Badania PRC pokazują, że jeśli my, wierzący, nie popracujemy nad intelektualnym wymiarem naszej wiary, będziemy dalej tracić młodzież. Badanie zostało przeprowadzone wśród Amerykanów, ale można z niego wyciągnąć uniwersalne wnioski, dlatego warto zapoznać się z powodami wskazywanymi przez ankietowanych.
Powody, dla których ludzie nie czują się związani z Kościołem:
- Nie wierzę
„Zbyt wielu chrześcijan postępuje w sposób niechrześcijański”
„Religia to opium dla ludu”
„Racjonalne myślenie dyskwalifikuje religię”
„Brak jakichkolwiek dowodów naukowych na istnienie jakiegoś stwórcy”
„W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie wierzę”
„Raczej dużo bardziej sam się uczę, badam i podejmuję decyzje, niż słucham kogoś innego”
- Nie lubię zinstytucjonalizowanej religii
„Widzę, że zorganizowane grupy religijne bardziej dzielą niż łączą”
„Myślę, że najwięcej zła popełniono z powodu religii”
„Nie wierzę już w religię zinstytucjonalizowaną. Nie chodzę na nabożeństwa. Uważam, że religia jest bardzo osobistą rozmową między mną i moim stworzycielem”
„Religia nie jest już religią. To biznes – chodzi tylko o pieniądze”
„Skandale seksualne duchowieństwa”
„Nauczanie Kościoła o homoseksualności”
- Niezdecydowani religijnie
„Nie mam konkretnej religii, bo jestem otwarty i uważam, że nie ma jednej dobrej czy złej religii”
„Myślę, że coś tam istnieje, ale nie umiem wskazać jednej religii”
„Obecnie skłaniam się ku duchowości, ale nie jestem pewien. Wiem, że wszędzie mogę modlić się do mojego Boga. Wierzę w siłę wyższą, ale do tego nie jest mi potrzebny Kościół”
- Wierzący niepraktykujący
„W zasadzie przestałem chodzić do kościoła kiedy poszedłem do college’u i tak już zostało. Nigdy nie byłem superreligijny”
„Nie praktykuję żadnej religii i nie chodzę do kościoła ani nie uczestniczę w żadnych obrzędach kościelnych”
„Nie mam czasu chodzić do kościoła”
Ankietowani uważają, że nauka podważa twierdzenia wiary. Twierdzenie, że religia i rozum są nie do pogodzenia byłoby ogromnym zaskoczeniem dla św. Pawła, św. Augustyna, św. Jana Chryzostoma, św. Hieronima, św. Tomasza z Akwinu, św. Roberta Bellarmina, bł. Johna Henry’ego Newmana, dla G.K. Chestertona, C.S. Lewisa czy Josepha Ratzingera.
Czytaj także:
Jak zmotywować „młodych kanapowych”? Odpowiedź na apel Franciszka
Pomieszanie porządków
Nauki ścisłe, nastawione, zgodnie z ich charakterem i metodą, na analizę empirycznie sprawdzalnych przedmiotów i stanów rzeczy we wszechświecie, nie mogą, nawet co do zasady, stawiać pytań dotyczących Boga, który nie jest bytem z tego świata, ale raczej przyczyną, dla której ten skończony świat istnieje. Nie mogą istnieć „naukowe” dowody ani argumenty za lub przeciw istnieniu Boga.
Nie oznacza to jednak, że nie istnieją racjonalne uzasadnienia dla wiary w Boga. Filozofowie na przestrzeni wieków przedstawiali dziesiątki takich dowodów, które mają, zwłaszcza jeśli wziąć je pod uwagę łącznie, ogromną siłę dowodową. Argumentom tym brakuje niestety przekonanych i wyraźnych obrońców w środowisku akademickim, a także w szeregach nauczycieli, katechetów i apologetów.
W ankiecie pojawia się powód spopularyzowany przez Marksa, że „jest opium dla ludu”. Pierwszy taki argument podniósł Ludwig Feuerbacha twierdząc, że religia sprowadza się do projekcji naszego własnego wyidealizowanego wizerunku. Zygmunt Freud przekształcił myśl Feuerbacha dodając, że religia jest jak sen na jawie. Linia rozumowania została przyjęta przez „nowych ateistów” naszych czasów. Odnajduję ją regularnie na forach internetowych. Wszystko to sprowadza się do lekceważącej i protekcjonalnej psychologizacji religijności.
Dyżurni oskarżeni
Słabość takiego rozumowania polega na tym, że można wobec niego zastosować formułę tu quoque (i Ty także). Wiarygodne jest twierdzenie, że ateizm sprowadza się do fantazji spełniania życzeń – pozwala na pełną wolność i samostanowienie: jeśli nie ma Boga, nie ma ostatecznego kryterium moralnego, mogę robić, co chcę i być czymkolwiek chcę. Jednym słowem, psychologizacja jest bronią obosieczną. Oba te zarzuty znoszą się nawzajem, co powinno skłonić nas do powrotu do rzeczywistego wywodu na rzeczowym poziomie.
Trzecim najczęściej cytowanym powodem porzucenia chrześcijaństwa są złe czyny chrześcijan. Skandale seksualne duchowieństwa w ciągu ostatnich lat wzmocniły argument wcześniej opierający się na dyżurnych oskarżonych: inkwizycji, krucjatach, prześladowaniu Galileusza, polowaniach na czarownice…
To prawda, w ciągu wieków wielu chrześcijan postępowało niegodziwie. Ale dlaczego miałoby to przemawiać przeciwko uczciwości i prawości wiary chrześcijańskiej? Wielu Amerykanów czyniło przerażające rzeczy, często w imię Ameryki (niewolnictwo, bombowce w nalotach dywanowych na Drezno i Tokio, masakra My-Lai, strażnicy w więzieniu Abu Ghraib). Czy te okropności dowodzą ipso facto, że amerykańskie ideały są mniej chwalebne albo amerykański ustrój jest zepsuty?
Czytaj także:
Bp Markowski w Jedwabnem: Przepraszamy braci i siostry narodu żydowskiego
Wielu młodych twierdzi, że odeszło od chrześcijaństwa, bo „religia jest źródłem konfliktów”. Zarzut sięga epoki Oświecenia. Wolter, Diderot, Spinoza i wielu innych w XVII i XVIII wieku chciało podważyć religię, ale nie umieli znaleźć lepszego sposobu, niż besztanie chrześcijaństwa jako źródła przemocy. Tezy nie da się obronić, gdy poddamy ją poważnej refleksji. W wyczerpującej analizie wojen w historii ludzkości (Encyklopedia wojen) Charles Phillips i Alan Axelrod pokazują, że religię można obwiniać za mniej niż 7 proc. wywołanych wojen i najzwyklejsza refleksja to potwierdza.
Obudźcie się!
Najbardziej krwawe wojny w historii, te XX-wieczne, które przyniosły ponad 100 milionów ofiar, nie miały nic wspólnego z religią. W istocie, można przeprowadzić przekonujący wywód, że źródłem największego rozlewu krwi jest ideologiczny sekularyzm i nowoczesny nacjonalizm.
Jedna z wcześniejszych ankiet PRC przeprowadzonej wśród amerykańskiej młodzieży pokazała, że na jednego nowego katolika przypada sześciu odchodzących z Kościoła. Wielu z nich to ludzie młodzi. W najnowszym badaniu respondenci pytani o powody porzucenia wiary podają argumenty o podłożu intelektualnym. Moje serce woła, by nauczyciele, katecheci, teolodzy i ewangelizatorzy obudzili się w obliczu tego kryzysu.
Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia
Tłumaczenie: Aleteia