Ewangelia nie wzywa nas do rozwiązania problemu globalnie, totalnie. Wzywa nas, żeby zrobić “coś”, nawet niewielkiego jak ziarnko gorczycy, jak zaczyn w cieście. W ten sposób dobro ewangeliczne rozprzestrzenia się w świecie.Kamil Szumotalski: W Polsce spotkania Taizé są bardzo popularne, jest wiele wspólnot gromadzących się na modlitwie i śpiewach „w duchu Taizé”.
Brat Marek: Rzeczywiście młodzi Polacy już w latach 80. i 90. bardzo licznie uczestniczyli w Europejskich Spotkaniach Młodych, organizowanych pod koniec każdego roku, oraz w tygodniowych spotkaniach w samym Taizé, które odbywają się przez cały rok. Nigdy nie tworzyliśmy jednak żadnych organizacji czy struktur.
Przyjmujemy młodych na czas refleksji, wyciszenia. Pomagamy im odpowiadać na pytanie, jak dzisiaj być człowiekiem zaufania, jak to zaufanie budować i nieść tam, gdzie go najbardziej brakuje. Proponujemy im modlitwę, która ich porusza i otwiera na tajemnicę obecności Boga w życiu człowieka. Ta modlitwa w wielu miejscach jest potem podejmowana, młodzi próbują przenosić te inspiracje. Ale to zawsze się odbywa w parafiach i duszpasterstwach. Jakaś duchowość z tego powstaje, ale nie lubimy mówić o tym, że istnieje “duchowość Taizé”.
Ale na pewno istnieje coś, co dla Taizé jest szczególnie ważne.
Odwołujemy się do ducha ośmiu błogosławieństw. W naszym życiu nieustannie szukamy tego, żeby było więcej prostoty, więcej radości, więcej miłosierdzia, bo do tego właśnie zaprasza Ewangelia.
Charakterystyczna dla Taizé jest także wielokulturowość.
Oczywiście, młodzi spotykają się z rówieśnikami z całego świata. Przy czym ta wielokulturowość poznawana jest w przyjazny sposób. Wielu z tych ludzi widzi, że ona nie jest niebezpieczeństwem, zagrożeniem, tylko okazją, żeby wzbogacić się wzajemnie tym, co w różnych kulturach jest piękne i cenne.
Jak bracia myślą, czy Taizé przygotowuje także młodych ludzi do stawiania czoła takim problemom, jak choćby kwestia uchodźców?
Ci młodzi, którzy byli w Taizé, są otwarci w obliczu tego wielkiego wyzwania. Brat Roger był bardzo wrażliwy na ludzkie cierpienie, na ludzką biedę. W Taizé zawsze przyjmował ludzi potrzebujących, szukających schronienia. W czasie wojny ukrywał Żydów, zaraz po wojnie pomagał razem z braćmi więźniom niemieckim, którzy byli w pobliskim obozie. Kiedy były problemy w Hiszpanii i Portugalii, bracia przyjęli do siebie rodziny, które żyją z nimi do dziś. Potem były wojny w Indochinach, w Wietnamie, w Kambodży, w Laosie. Przyjęliśmy dwie rodziny z tych krajów. Obydwie rodziny były wielodzietne i dzieci się u nas wychowały, usamodzielniły. Jedna z matek mieszka w Taizé do dzisiaj, druga mieszkała do niedawna. Potem była jeszcze Rwanda, Bałkany. Zawsze przyjmowaliśmy potrzebujących. Wiadomo, że nie można wszystkim pomóc. Ale można pomóc jednej rodzinie, kilku osobom. To jest droga ewangeliczna.
Pomoc jednej rodzinie spośród tysięcy potrzebujących to właściwie niewiele…
Ewangelia nie wzywa nas do rozwiązania problemu globalnie, totalnie. Wzywa nas, żeby zrobić “coś”, nawet niewielkiego jak ziarnko gorczycy, jak zaczyn w cieście. W ten sposób dobro ewangeliczne rozprzestrzenia się w świecie. Także w tym świecie, gdzie chrześcijaństwo nie jest jeszcze obecne. Przez miłość można wiele przekazać. Czynem, a nie słowem i językiem.
Teraz przyjmujecie w Taizé uchodźców z Syrii.
Brat Marek: A wcześniej z Iraku. Są także u nas ludzie ze słynnej dżungli z Calais. Przyjęliśmy stamtąd kilkunastu chłopaków. Pochodzą z Sudanu, jeden z Afganistanu. Dla nas to już nie jest problem uchodźców. Dla mnie to jest Ibrahim, Nemad i inni.
Brat Maciej: To są osoby. Znamy je osobiście, stały się naszymi przyjaciółmi.
Brat Marek: Znamy historię ich życia. Wiemy, ile ci chłopcy wycierpieli, widzimy, z jaką wdzięcznością przyjmują gościnę. Sami nam powiedzieli, że tam, gdzie traktuje się ich jak ludzi, żyją jak ludzie. Tam, gdzie traktowano ich jak zwierzęta, żyli jak zwierzęta.
Jeden z nich opowiedział nam historię ze swojego przyjazdu do Francji. Nie znał języka i na ulicy co chwilę słyszał słowo “dégage”. Myślał, że to znaczy “dzień dobry”, a to znaczy “spadaj, odwal się”. Spotykał potem ludzi i mówił do nich dokładnie tak samo. Pewnego dnia trafił na policję, która za te słowa zakuła go w kajdanki. Na szczęście policjanci szybko zorientowali się, o co chodzi. Teraz chłopak opowiada to ze śmiechem.
Brat Maciej: Chłopcy są też bardzo otwarci. Są muzułmanami, ale przychodzą na specjalne uroczystości, które odbywają się w naszym kościele i modlą się razem z nami. To są znaki przyjaźni.
Jaką bracia mają receptę na codzienne, proste dzieła miłosierdzia?
Brat Marek: Recepty nie mamy! Recept nie trzeba! Człowiek jest stworzony do czynienia dobra, a nie do chowania się za alibi wymyślonymi z powodu strachu. Kiedy rozmawiamy z innymi ludźmi, słuchamy ich, poznajemy ich historię, dążenia i pragnienia, to strach znika. A kiedy wyjdziemy z tego kręgu strachu, zobaczymy miliony różnych sytuacji, w których można czynić dobro.
Brat Marek i brat Maciej – Polacy, członkowie międzynarodowej wspólnoty ekumenicznej w Taizé we Francji.
Na zdjęciach bracia podczas spotkania z mieszkańcami wspólnoty Arka w podwarszawskiej Radości.