Podczas niemieckiej okupacji w Łodzi działał obóz koncentracyjny dla dzieci – prawdopodobnie jedyny w Europie w okresie II wojny światowej. 9 maja przy pomniku Pękniętego Serca, upamiętniającym dramat dzieci więzionych w tym obozie, odbyły się centralne obchody Święta Dzieci Wojny.
Czy z piekła na ziemi, za jakie były uważane niemieckie obozy koncentracyjne podczas II wojny światowej, można było trafić w gorsze miejsce? Trudno uwierzyć, ale tak. Taki los spotykał polskie dzieci, które Niemcy przenosili z takich obozów jak Auschwitz-Birkenau, Majdanek czy Stutthof do obozu dla dzieci w Łodzi. Określano to miejsce jako „Małe Auschwitz”.
Pamięć o „Małym Oświęcimiu”
Praca ponad siły, bicie, głód i zimno – wszystko było tam takie samo jak w obozach dla dorosłych. Poza tym dzieci nie miały wokół siebie nikogo, kto mógłby się nimi zająć, wytłumaczyć im, co się wokół nich dzieje. Obóz jest mało znany – nie tylko poza granicami kraju, ale również w Polsce, a nawet w samej Łodzi.
„Podeszła do mnie pewna pani i zapytała, co ja jako łódzki arcybiskup zrobię, żeby przywrócić pamięć o obozie koncentracyjnym dla polskich dzieci przy ulicy Przemysłowej w Łodzi. Nie wiedziałem nic na temat takiego obozu” – opowiada w filmie Odebrano nam całe dzieciństwo abp Marek Jędraszewski. Ówczesny arcybiskup Łodzi przez kilka lat starał się o przywrócenie pamięci o tym strasznym miejscu i upamiętnienie ofiar. Z jego inicjatywy w katedrze zawisła pamiątkowa tablica oraz zaczęto organizować modlitwę pod Pomnikiem Martyrologii Dzieci, zwanym Pomnikiem Pękniętego Serca.
Podczas I Kongresu Polskich Dzieci Wojny, który miał miejsce w 2017 r. w Sejmie RP, zostało ustanowione Święto Dzieci Wojny. Główne uroczystości odbywają się corocznie w Łodzi przy pomniku Pękniętego Serca.
Czytaj także:
Trzyletnia Luda. Najmłodsza więźniarka Auschwitz
Obóz w Łodzi dla osieroconych i bezdomnych dzieci
Skąd się wziął potworny pomysł zorganizowania obozu dla dzieci? Niemcy wkrótce po zajęciu Polski zauważyli problem osieroconych i bezdomnych dzieci. Ich rodzice zginęli, zostali aresztowani albo wywiezieni do obozów, więc dzieci żebrały lub w inny sposób próbowały zdobyć jedzenie. Problemem dla okupanta nie była ciężka dola tych młodych ludzi, tylko zły wpływ, jaki mogli oni wywierać na dzieci niemieckie.
Zdarzało się również, że nieletnich przyłapywano na nielegalnym handlu czy przemycie (kiedy na przykład pomagali rodzicom przewozić zakazane produkty). Kiedy w miasteczku Mosina w Poznańskiem doszło do wpadki działaczy podziemia niepodległościowego, zaaresztowano prawie 80 dzieci.
Ale do obozu można było trafić także za „wałęsanie się” albo za to, że rodzice nie chcieli podpisać volkslisty, czyli niemieckiej listy narodowościowej. Kiedy już powstał obóz, przewożono do niego polskie dzieci z obozów koncentracyjnych umiejscowionych na terenach okupowanej Polski.
Czytaj także:
Mała Polka, która zakpiła z Hitlera
W „Małym Auschwitz” więziono 3-5 tysięcy dzieci
Wybór padł na Łódź, która znajdowała się w środku kraju i łatwo można było zorganizować do niej transporty z terenów włączonych do III Rzeszy i Generalnej Guberni. Nie bez znaczenia były również – tak to ujmijmy – względy estetyczne. Uprzemysłowiona i zamieszkana jeszcze przez wielu Niemców Łódź miała być wzorcowym podbitym miastem. W tej wizji nie było miejsca na wychudzonych, zawszonych i trzęsących się z zimna małych Polaków, żebrzących na ulicach.
Okupanci postanowili stworzyć coś w rodzaju ośrodka izolacyjnego albo poprawczego. W praktyce był to obóz koncentracyjny, w którym dzieci musiały pracować ponad siły i dostawały głodowe porcje żywności. Każde przewinienie było karane bestialskim biciem albo takimi metodami „wychowawczymi”, jak polewanie wodą i zmuszanie do stania na mrozie czy mordercze ćwiczenia.
„Wychowawcy” dbali również o morale swoich małych niewolników – zachęcali ich do donoszenia na siebie nawzajem, wprowadzili absurdalną, drakońską dyscyplinę. Obóz dla dzieci przy ul. Przemysłowej w Łodzi teoretycznie przeznaczony był dla dzieci w wieku od 6 do 16 lat, ale najmłodszy więzień miał 2 lata. Po ukończeniu 16. roku życia skazańcy zasiedlający „Małe Auschwitz” przenoszeni byli do „regularnych” obozów koncentracyjnych. Część najmłodszych dzieci została adoptowana przez niemieckie rodziny.
Nie zachowała się pełna dokumentacja obozowa, nie wiadomo więc, ile dzieci przeszło przez obóz i ile w nim zginęło. Gdy w styczniu 1945 roku do Łodzi zbliżali się Sowieci, załoga uciekła i zostawiła otwarte bramy. Historycy szacują, że w obozie więziono łącznie 3-5 tysięcy dzieci, a jednorazowo przebywało w nim maksymalnie ok. 2 tysięcy więźniów.
Nikt nie chciał trafić do „szczyli”
Na zdjęciach z obozowego archiwum widać spokojne, czasem nawet uśmiechnięte dzieciaki stojące w rzędach. Na niektórych fotografiach mają one nawet zimowe ubrania. Wspomnienia osób, które były w dzieciństwie więzione w łódzkim obozie, nijak nie przystają do tych obrazków.
W opowieściach dawnych więźniów, ale też w zachowanych listach do rodzin, kluczowe słowo to głód. Dzieci dostawały dwie kromki chleba i miskę wodnistej zupy dziennie. Szukały więc rozpaczliwie czegoś do zjedzenia – wrzucały do zupy owady, jadły trawę i liście, próbowały ukraść coś z obozowej kuchni. Za takie „przestępstwa” były jednak surowo karane.
Największy postrach budził budynek, do którego trafiało się za zmoczenie łóżka. Ponieważ dzieci żyły w traumie i były wiecznie przemarznięte, wiele z nich moczyło się w nocy. Ogromnie to denerwowało obozowych „wychowawców”. Ponieważ bicie nie pomagało, zorganizowano dla tych dzieci osobny oddział.
Racje żywnościowe – i tak przecież niewystarczające – były tam zmniejszone o połowę. Na pryczach nie było materacy, tylko cienkie koce do przykrycia. Spało się w ubraniach. Przemoczone deski gniły i potwornie cuchnęły. Dzieci popadały w otępienie, często chorowały i umierały. Jęki konających nie pozwalały zasnąć. W jednym z listów zachowało się wspomnienie o chłopcu, który był w takim stanie, że jego ciało gniło jeszcze przed śmiercią, a kiedy przyszła nadzorczyni i kijem podniosła koc, razem z kocem oderwała się przyschnięta, zaropiała skóra. Nikt nie chciał trafić do „szczyli”.
Natomiast każde dziecko marzyło o tym, żeby pojechać do Dzierżąznej k. Zgierza, gdzie mieściła się filia obozu. Było tam gospodarstwo, które zaopatrywało obóz w Łodzi w żywność. Racje żywnościowe były tam większe, a warunki lepsze. Niestety, mogły tam pracować tylko najstarsze dziewczęta.
Czytaj także:
Położna z Auschwitz. Historia kobiety, która przyjęła w obozie ponad 3 tys. porodów
„Małe Auschwitz” zapomniane nawet przez łodzian
Już w czasie okupacji niewielu mieszkańców Łodzi o nim wiedziało. Obóz został zorganizowany wewnątrz murów getta i oddzielony od niego wysokim drewnianym parkanem.
Tuż po wojnie parkan i większość drewnianych budynków rozebrano (m.in. na opał), a kilka lat później powstało na tym terenie osiedle mieszkaniowe. W 1945 r. dwoje „wychowawców”: Sydomia Bayer i Edward August zostało skazanych na karę śmierci. Natomiast jedna z nadzorczyń – Genowefa Pohl (po wojnie zmieniła nazwisko na Eugenia Pol) mieszkała w Łodzi i pracowała w przedszkolu aż do 1974 r., kiedy to rozpoznał ją w kolejce do sklepu jeden z byłych więźniów. Została skazana na 25 lat więzienia, wyszła na początku lat 90. Zmarła w 2003 r. w Łodzi.
Czytaj także:
Dlaczego niemieckie, a nie polskie obozy zagłady?
Czytaj także:
“Przeżyłam eksperymenty doktora Mengele. I postanowiłam mu wybaczyć”