Pierwsi chrześcijanie rozumieli oczekiwanie na rychłe drugie przyjście Mesjasza tak dosłownie, że spodziewali się go jeszcze za swojego życia.Koniec świata jest blisko. Już od dwóch tysięcy lat. Pierwsi chrześcijanie rozumieli oczekiwanie na rychłe drugie przyjście Mesjasza tak dosłownie, że spodziewali się go jeszcze za swojego życia. Dziś ludzie różnych wiar religijnych i świeckich słuchają przepowiedni wróżbitów zapowiadających koniec świata z porażającą precyzją, choć w nieco odmiennych terminach i z różnorodnych powodów. Media – w trosce o poczytność i oglądalność – robią raz po raz użytek z nagłaśniania tych zapowiedzi.
Tymczasem wizja końca świata to sprawa poważna i równie tajemnicza jak wizja jego początku. Bo czy świat w ogóle miał początek, a jeśli tak, to co było przed owym początkiem i co ów początek spowodowało, jeśli przedtem była tylko nicość? A co to jest nicość? Nauka jest w tych kwestiach bezradna, bo ani ludzkie zmysły, ani nawet ludzki rozum nie są w stanie ogarnąć pojęcia wieczności. Podobnie jak nieograniczonych rozmiarów świata, bo jeśli są one ograniczone, to co jest na zewnątrz tej ograniczonej przestrzeni? Nawet Einstein nie był w stanie odpowiedzieć na te pytania i odszedł do wieczności z tą porażką.
Na razie główną cechą końca świata jest to, że nie wiadomo kiedy nastąpi, bo na pewno nie wtedy, gdy ktokolwiek będzie się tego spodziewał. Nie wiadomo też czy w ogóle nastąpi i co będzie oznaczał. Wielu ludziom różnych kultur intuicja podpowiada od zawsze, że nawet indywidualna śmierć każdego z nich nie oznacza końca ich własnego świata. A chrześcijanom wiadomo, że po powtórnym przyjściu Chrystusa świat nadal będzie, tyle że odmieniony. Jak odmieniony – tego konkretnie nie wiadomo w kategoriach dzisiejszego świata. Nie starcza ludzkiej wyobraźni.
Możliwość ogarnięcia pojęcia wieczności (bo nie jej zrozumienia) daje wiara w Boga – osobowy Absolut prawdy, dobra i piękna. Jej przyjęcie jest wyrazem pokory człowieka, który przytomnie stwierdza, że przekracza go zrozumienie tajemnicy rzeczywistości. Jednak człowiek wiary sobie nie wymyśla – on ją dostaje. Momentem, w którym ją dostaje i przyjmuje lub nie przyjmuje jest teraźniejszość. Teraźniejszości jest nieskończenie bliżej do wieczności niż najbardziej nawet odległej przeszłości i przyszłości.
Czas jest krótki – jak mówi Ewangelia. W nieskończenie krótkiej teraźniejszości rozgrywa się przez mniej lub więcej lat wyzwanie życia wiecznego dla każdego człowieka. To tylko w teraźniejszości (bo nawet nie w przeszłości własnego życia) jest panem swojej sytuacji – obdarzony wolną wolą może wybierać między dobrem a złem i ma lepiej lub gorzej wykorzystywaną szansę życia w miłości z innymi ludźmi, czyli zbliżania się do tajemniczego Boga, który jest sensem życia.
Teraźniejszość jest więc aktywnym oczekiwaniem na spotkanie z Bogiem. Nie tylko na owe finalne spotkanie, ale na niezliczone spotkania, które je poprzedzają. Okres Adwentu, w który wkroczyliśmy, jest oczekiwaniem na powracające każdego roku narodzenie w Betlejem dziecka, w którym wielu ludzi rozpoznało Boga oczyma wiary. W tym sensie Adwent nie jest końcem, tylko początkiem, choć jak przypomni potem liturgia Wielkiej Soboty, początek i koniec spotykają się w Chrystusie.
Adwent jest początkiem Roku Liturgicznego, który jest przeżywaną corocznie przez Kościół opowieścią o Zbawieniu. Adwentową praktyką liturgiczną są roraty. Parę lat temu, po kilkudziesięciu latach poszedłem znów na roraty grudniową nocą o szóstej nad ranem z kilkuletnim synem, spełniającym regulaminowy obowiązek w ramach przygotowań do Pierwszej Komunii. Byłem niewyspany, ale nie uznałem tego za pokutę za liczne grzechy. Bo roraty to nie pokuta tylko radosne czuwanie przed świtem. Nie wiem czy synek do końca to zrozumiał, ale był bardzo szczęśliwy, że o tak wczesnej porze nie śpi, tylko maszeruje do kościoła z lampionem.
„Czuwaj” – pozdrawiali się harcerze w dawnych czasach, gdy harcerstwo oznaczało przede wszystkim szlifowanie charakterów w sposób paramilitarny. Ale czuwanie jest ważne zawsze, niekoniecznie w paramilitarnym mundurze. Czuwaj to znaczy próbuj się nie dekoncentrować. Nie zajmuj się byle czym, bo „czas jest krótki” i właśnie teraz musisz starać się coś sensownego ze swoim życiem zrobić, żeby nie zaskoczył cię koniec świata.
U kresu Adwentu nie jest koniec świata, tylko Boże Narodzenie. Centra handlowe zaczynają je obchodzić już w listopadzie. Ten sposób oczekiwania na święto jest szczególnie sprzeczny z jakimkolwiek czuwaniem i daje wielu ludziom wyjątkowo sprzyjającą okazję do robienia byle czego. Gdy nadchodzi Wigilia, wciąż jeszcze dla wielu ludzi czas się zatrzymuje, łącząc ich z wiecznością. Wielka jest siła tradycji. Niektórzy próbują wybaczyć coś innym, nie do końca udolnie powiedzieć ludziom bliskim, że ich kochają, albo zrobić inną rzecz dobrą, której nigdy nie robią.
Jeśli jednak nie będą mieli czasu zauważyć przedtem Adwentu, to coś ważnego stracą. Bo teraźniejszość jest nieskończenie krótka. A Adwent to czas szansy na skupienie, zatrzymanie się w pędzie, odnajdywanie wiary, czyli sensu życia.