Jeśli jesteś letni, aprobujesz Pana Boga tylko na swoich warunkach, znajdziesz tylko siebie. Po prostu przeglądasz się w lustrze – mówi o. prof. Jan Andrzej Kłoczowskim OP.Małgorzata Bilska: Ludzie są zabiegani, brak im czasu. Jak dobrze przeżyć Adwent, czas oczekiwania?
Jan Andrzej Kłoczowski OP*: Dobrze to znaczy mądrze. Trzeba wprowadzić pewne pasmo myśli, które ożywi rutynę. Wyprowadzi nas z banalnego rozumienia Adwentu, takiego przedbożonarodzeniowego czasu w sensie handlowym. Pierwsza rzecz, to wyrwać się z tego. Zadać sobie kilka pytań dotyczących życia. Uświadomić sobie, że to nie my czekamy na Pana Boga, tylko Pan Bóg czeka na nas. I nas szuka. Od kiedy wszystko się zaczęło? Jak człowiek zgłupiał i zgrzeszył. Bo to ostatecznie z głupoty był grzech. Jak nam pięknie opowiada Pismo Święte, Adam i Ewa schowali się w krzaki, Pan Bóg się przechadzał i pytał: “Gdzie jesteś, Adamie?”. To jest pierwsze pytanie zadane człowiekowi. Ma rację żydowski teolog, Abraham Joshua Heschel, który napisał grubą książkę “Bóg szuka człowieka”. To trochę odwrotnie, niż nam się wydaje. Ciągle myślimy, że robimy ogromną łaskę Panu Bogu, że go szukamy. A to On szuka nas.
Łatwiej dziś znaleźć kogoś w krzakach niż w galerii handlowej, pełnej choinek i świecidełek, gdzie pytania egzystencjalne zagłuszają te same co roku Christmas Songs.
Na szczęście, nikt tych tekstów nie rozumie, są po angielsku (śmiech). Dopiero na wigilię włączymy kolędy.
Jak dać się znaleźć Panu Bogu?
Adwent nam o tym opowiada. To jest czas przygotowania na ostateczną odpowiedź Boga, który przyszedł nie jako księga, tylko jako ciało. Wbrew temu, co o nas mówi Koran, nie jesteśmy ludem Księgi, tylko ludem Słowa, które stało się Ciałem.
Religioznawcy też używają określenia “religia księgi”, rezerwując go dla judaizmu, chrześcijaństwa i islamu.
To taki banał, który akceptujemy przez szacunek dla Pisma Świętego. Nie wyrzekamy się oczywiście księgi, tylko ta księga jest drogą do odkrycia obecności. W gruncie rzeczy cały Adwent przypominający nam Stary Testament, zarówno grzechy, jak i całą drogę, którą człowiek szedł, jest wzajemnym poszukiwaniem. Bóg szuka człowieka, ale przecież człowiek też się modli. Choćby taki fragment psalmu: “Boże mój, Boże, szukam Ciebie, Ciebie pragnie moja dusza”. Czy to jest tylko piękne powiedzenie? Czy mogę znaleźć w sobie tęsknotę do Boga?
Od czego zacząć?
Od zadania sobie pytania, czy to ma sens. Powtarzania go. Jak to zrobić? Są różne techniki. Można poświęcić codziennie trochę czasu, żeby się do tego przygotować. W Polsce jest piękna tradycja chodzenia na roraty. Oczywiście rano, a nie po południu, dla ułatwienia. Wieczorne roraty są dla ćwierćinteligentów i starców.
Dominikańskie roraty są słynne, przejmujące. Procesje braci ze świecami, ciemność. W małych miejscowościach na roraty chodzi zwykle grupka starszych pań. Nuda.
Dlatego jeśli ktoś młody to przeczyta, niech weźmie świece i pójdzie. Wyznaczy sobie dwa dni w tygodniu, kiedy wstanie rano. Gdyby moje uwagi przeczytał któryś ze współbraci kapłanów, proboszczów czy wikarych, to zachęcam: Bracie, nie daj się nabrać na pójście na łatwiznę, nie rób rorat wieczorem. Zrób rano. Pamiętaj, że ludzie cenią to, co jest trudne. Ale takie danie musi być porządnie przyrządzone.
Co w pozostałe dni?
Mogę rekomendować sposób, o którym opowiadał mi mój znajomy. Dojeżdża samochodem do pracy. Jego modlitwa polega na tym, że on się uczy jednego albo dwóch zdań z Ewangelii, które jadąc powtarza. Tak mantruje. Już połowę Ewangelii św. Marka zna na pamięć. To połączenie pewnych technik Wschodu z nowoczesnością, ale treść jest zdecydowanie ewangeliczna. On nawet mnie “zagina” z biegłej znajomości tej Ewangelii.
Zamiast medytacji “Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną grzesznym” można korzystać z innych formuł lub zdań?
Oczywiście. Jedno jest pewne. Dzięki takiej medytacji pamiętam cytaty. Poza tym, mniej klnę na tych, którzy zajeżdżają mi drogę (śmiech). To forma oczekiwania na Jezusa, bardzo konkretna. Można wykorzystać na przykład tekst z psalmu “Boże mój, Boże, szukam Ciebie”. I powtarzać tak przez 1,5 godz, bez przekleństw wobec innych na drodze.
Inne przykłady?
Polecam “Oto stoję u drzwi i kołaczę, usłyszy mój głos, otworzy drzwi i wejdę do niego”. Z Apokalipsy. Sprawdza się. Kolejne “Znam twoje sprawy, iżeś nie jest ani zimny, ani gorący. Bodaj byś był zimny, albo gorący. Ale iżeś letni, i ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich”. Też Apokalipsa.
Adwent ma służyć temu, żeby w zimowej porze rozgrzać się obecnością Boga? Dobrze rozumiem?
Tak, rozgrzać. Przede wszystkim wyrzec się letniości. Co to za podstawa wiary – letniość? Wierzysz? Tak, ale… Ale. Na moich warunkach. I to jest kolejny etap pracy, tej gotowości na przyjście. Zapytać siebie, jak wierzysz? W letni sposób, gorący czy zimny? Jeśli jesteś letni, aprobujesz Pana Boga tylko na swoich warunkach, znajdziesz tylko siebie. Po prostu przeglądasz się w lustrze. Adwent polega na tym, żeby rozbić lustro. I przejść na drugą stronę. Odkryć, że jest tam ktoś, kto mnie szuka. I na mnie czeka.
* Jan Andrzej Kłoczowski OP – dominikanin, w latach 80. duszpasterz akademicki w Krakowie, teolog, profesor filozofii, publicysta