Pamiętacie jeszcze historię o złotym pociągu z Wałbrzycha? To fraszka w porównaniu z historią polskiego skarbu narodowego, który we wrześniu 1939 roku udało się wywieźć z kraju dwóm dzielnym oficerom.Już wkrótce szczątki płk. Matuszewskiego oraz mjr. Rajchmana, sprowadzone z USA, zostaną złożone na warszawskim Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. To dzięki tym oficerom polski skarb narodowy nie trafił w czasie II wojny światowej w ręce wroga.
Jak wiadomo, każde państwo posiada swój skarb narodowy, najczęściej w postaci kruszcu (np. złota) i papierów wartościowych. W przededniu wybuchu II wojny światowej Polska dysponowała 462 mln złotych w złocie. Około 100 mln z tej sumy zdeponowanych było za granicą. Pozostałą część, w złotych sztabach i monetach, zdeponowano w Warszawie, Siedlcach, Zamościu, Lublinie i w Brześciu nad Bugiem. Waga zgromadzonego złota wynosiła ponad 80 ton. Biorąc pod uwagę warunki wojenne, ewakuacja skarbu narodowego z terenów Polski wydawała się sprawą z góry skazaną na przegraną.
Misję ewakuacji powierzono płk. Adamowi Kocowi, jednemu z prezesów Banku Polskiego w II Rzeczpospolitej. Sytuację komplikował brak pojazdów, którymi transport mógłby wyruszyć ze stolicy, a także coraz częstsze naloty na miasta i obiekty strategiczne, w tym mosty i stacje kolejowe. Pułkownik Koc otrzymał wprawdzie kilka pojazdów, jednak wymagały one napraw, a podróż nimi nie należała ani do łatwych, ani bezpiecznych.
Datę wywozu złota z Warszawy ustalono na 5 września 1939 r. Punktem zbiorczym dla transportów ze stolicy i innych miast miał być Łuck, wtedy jeszcze leżący daleko od linii frontu. “Złota kolumna” dotarła do Łucka 8 września. Kolejne transporty także wkrótce tam dojechały.
Sytuacja stawała się jednak coraz bardziej dramatyczna – Luftwaffe zaczęła bombardować miasto, co sugerowało, że Niemcy dowiedzieli się o transporcie i byli na tropie złota.
Najrozsądniejszym wyjściem według płk. Koca była ewakuacja transportu przez Rumunię. Koc powierzył w Łucku kierowanie kolumną dwóm oficerom – płk. Ignacemu Matuszewskiemu (były oficer wywiadu i kierownik Ministerstwa Skarbu) oraz mjr. Henrykowi Floyara-Rajchmanowi (były minister przemysłu i handlu). Sam otrzymał miał objąć stanowisko wiceministra skarbu i wynegocjować na Zachodzie pomoc finansową oraz wojskową dla walczącej Polski.
12 września kolumna pojazdów dotarła do położonego niedaleko granicy Śniatynia. Część zgromadzonych dóbr została w trakcie drogi przekazana na użytek ewakuującego się rządu polskiego i odesłana do Dubna, reszta ruszyła koleją do Rumunii. Niedługo po odjeździe pociągu ze złotem stacja kolejowa w Śniatyniu została zbombardowana – Niemcy doskonale wiedzieli, jak wartościowy transport wymykał im się z rąk.
Cały czas trwała walka wywiadowcza i zabiegi dyplomatyczne o to, by położyć rękę na wywiezionym z Polski skarbie. Wilhelm Fabricius, ambasador Rzeszy w Bukareszcie, poinformowany przez Berlin o cennym transporcie, interweniował w ministerstwie spraw zagranicznych Rumunii i zażądał zatrzymania polskiego złota. Prośby i groźby niemieckiego ambasadora zignorował Grigore Gafencu, minister spraw zagranicznych Królestwa Rumunii, który udał, że nie ma o niczym pojęcia i obiecał “niezwłocznego wszczęcia śledztwa w tej sprawie”. Jednocześnie Rumunii poinformowali Polaków, że transport złota musi odbyć się w ciągu zaledwie 48 godzin.
Dzięki temu zabiegowi 15 września płk Matuszewski dotarł bezpiecznie ze złotem do portu w Konstancy. Na ładunek czekał już w porcie niewielki, należący do amerykańskiej kompanii naftowej tankowiec “Eocene”, z młodym, 33-letnim kapitanem Robertem Brettem, przekonanym, że płynie do Rumunii po paliwo. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy zamiast płynnego ładunku na pokład wnoszone były skrzynie ze złotem.
Rumuni także powoli zaczynali interesować się polskim złotem i zakazali tankowcowi opuścić port. Na wieść o tym część załogi zrezygnowała z rejsu – obawiała się ataku na statek. Płk Matuszewski wraz z Brettem urządzili więc nocny rajd po okolicznych tawernach i skaptowali brakującą załogę.
Kapitan postanowił jak najszybciej opuścić Konstancę i bez zgody władz kapitanatu wyszedł w morze. Na wszelki wypadek płynął wzdłuż wybrzeża, tak, aby nie tracić z oczu lądu i w razie storpedowania statku osadzić go na mieliźnie, dzięki czemu uratowałby załogę oraz ładunek.
Pułkownik Matuszewski ustalił kurs na Stambuł. Jednak także w Turcji coraz więcej osób zainteresowało się polskim złotem. Wysunięta została m.in. propozycja “przechowania” złota w tureckim Banku Ottomańskim, co zapewne wiązałoby się z jego utratą. Dlatego Matuszewski poprosił o pomoc Michała Skolonickiego, ambasadora polskiego w Ankarze, aby ten pomógł przerzucić złoto przez Syrię do Libanu, na terytorium zależne od Francji.
23 września, tym razem koleją, za “niewielką opłatą” złoto dotarło do portu w Bejrucie, skąd na pokładzie francuskich okrętów zostało dostarczone przez Tulon do Nevers nad Loarą. Operacja przerzutu kruszcu do Francji przez pół Europy skończyła się 5 października.
Nie jest to jednak koniec historii polskiego skarbu narodowego. Choć udział płk. Matuszewskiego i mjr. Rajchmana tutaj właśnie się kończy. Obydwaj zostali odsunięci przez rząd na uchodźstwie, udali się do Stanów Zjednoczonych, gdzie działali wśród Polonii i stworzyli m.in. Instytut Józefa Piłsudskiego. Ich szczątki, sprowadzone w listopadzie tego roku z USA, Trumny ze szczątkami tych dwóch oficerów w listopadzie, zostaną złożone na warszawskim Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Po wybuchu wojny niemiecko-francuskiej (10 maja 1940) polskie złoto zostało ewakuowane najpierw do Casablanki, a następnie do Dakkaru. Francuzi z kolaborującego z III Rzeszą rządu Vichy, obawiając się odzyskania złota przez Brytyjczyków, wywieźli ładunek prawie tysiąc kilometrów w głąb Afryki i złożyli w niewielkim budynku administracyjnym przy dworcu kolejowym w Kayes (dziś na terenie Republiki Mali).
Co dalej stało się z tym skarbem? Czytaj na kolejnej stronie
Polska straciła kontrolę nad swoim skarbem. Nie pomogły interwencje u premiera Winstona Churchilla, naciski użycia siły wobec rządu Vichy, dopiero groźba zablokowania francuskich aktywów w amerykańskich bankach skłoniła rząd francuski do negocjacji. Ostateczne rozstrzygnięcie przyniosło porozumienie zawarte z Komitetem Narodowym gen. Charles’a de Gaulle’a. Rząd polski zadecydował o podzieleniu skarbu. Większość skierował na kontynent amerykański do Nowego Jorku i Ottawy, a część przetransportował do Londynu.
Po zakończeniu wojny alianci wycofali poparcie dla rządu polskiego w Londynie. Za jedyne przedstawicielstwo legalnej władzy w Polsce uznano komunistyczny Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, a co za tym idzie, autoryzowano w ten sposób także jego prawo do złota.
Znaczna część skarbu została spieniężona na poczet kredytu, który zaciągnął polski rząd u Brytyjczyków, celem utrzymania Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. To swego rodzaju paradoks, że Polacy walczyli „za waszą i naszą wolność”, m.in. na angielskim niebie i we Francji, za swoje pieniądze. Reszta londyńskiego skarbu została przekazana do dyspozycji rządu polskiego w Warszawie.
Co do złota zgromadzonego za oceanem, to także w jego posiadanie weszły władze Polski Ludowej. Część złota Banku Polskiego była systematycznie spieniężana przez rządy komunistyczne w Polsce, ale trudno dziś dociec, jakie to były sumy.
Nie wiadomo też, co stało się ze złotem Banku Polskiego, które nie odbyło podróży przez trzy kontynenty, ale jeszcze przed wojną stanowiło depozyt banków na Zachodzie, i co stało się z ładunkiem pozostawionym w Dubnie we wrześniu 1939 roku.
Dla wytrwałych poszukiwaczy pozostaje więc pole do działania. Bardziej jednak niż georadar i kilofy, przydadzą się historycy, archiwiści i dobre kancelarie prawnicze.