Po co mi była obecność przy mojej żonie w czasie porodu? Bym wreszcie tak naprawdę ją docenił. Bym zobaczył swoją małość wobec jej nadludzkiego wysiłku.
Ojciec na porodówce
Narodziny mojej pierwszej córeczki zbiegły się z przeprowadzką do nowego mieszkania. Fachowcy od remontu pracowali we właściwym sobie tempie, ale cały czas mieliśmy przekonanie, że przed porodem będziemy już u siebie. Kiedy Ania poszła do szpitala, zostały już tylko meble. Jako że poród zaczął się dwa dni wcześniej niż zakładano, telefon od żony, bym przyjeżdżał, dostałem dosłownie w momencie postawienia w mieszkaniu ostatniego sprzętu, jaki był do wniesienia – kanapy.
Kiedy rozkładaniem szpargałów zajęli się już nasi najbliżsi, ja krążyłem między szpitalną kaplicą a korytarzem porodówki. Niby mentalnie przygotowany na przyjęcie nowej członkini naszej rodziny, a jednak z pytaniem do Pana Boga – co to będzie? Odpowiedź przyszła dość szybko, bo nie zdawałem sobie sprawy, ile Bóg zmieni we mnie przez doświadczenie, które właśnie mnie czekało.
Żadnej szkoły rodzenia nie przechodziliśmy, ale nie do wyobrażenia było dla nas, by moja żona była w momencie porodu beze mnie. Gdy wreszcie mogłem wkroczyć na salę, położna zaczęła bardziej interesować się mną niż porodem. Ponoć zrobiłem się blady jak ściana i propozycja wyjścia z powrotem na korytarz była w pełni uzasadniona. Ja jednak, zmobilizowany i pewny swego, nie poddałem się i dalej było już tylko lepiej.
Jak na filmie
Przeróżnym technikom kojenia bólu nie było końca. Kiedy jednak przyszedł czas na pozycję porodową “jak na filmie”, parcia przyniosły niemalże natychmiastowy efekt i nasza malutka Kinga przyszła wreszcie na świat. Jest coś, co uświadomiłem sobie o tamtym momencie dopiero w trakcie pisania tego tekstu. Otóż swoje pierwsze dziecko zobaczyłem wcześniej niż moja żona, bo dosłownie w momencie, gdy opuściło jej łono. I chyba tak jest na ogół, że pierwsze spojrzenie na noworodka po porodzie rodzinnym to spojrzenie ojca.
Jak wspominam to wszystko z perspektywy niemal już półtora roku? Trans. Znalazłem się w kompletnie innym świecie. To, że nie zemdlałem, wynika chyba z faktu, że nagle moje zapatrzenie w siebie i egoizm odeszły na bok. Byłem tam tylko dla niej, a właściwie dla nich i nie umiałem inaczej. Perspektywa dezercji na korytarz była czymś niewyobrażalnym i dzięki Bogu strach odszedł.
Czy zrobię to po raz kolejny?
Bez dwóch zdań! Mam tylko nadzieję, że tym razem nie napatoczy się żadna przeprowadzka. Dlaczego nie mam wątpliwości, że warto? Dla mnie były to jedyne w swoim rodzaju rodzinne rekolekcje. Myślę, że mężczyzna, który nie zobaczy swojej żony podczas porodu, nigdy nie będzie miał pełnego obrazu jej macierzyńskiego wysiłku.
Po co mi była obecność przy mojej żonie w czasie porodu? Bym wreszcie tak naprawdę ją docenił. Bym zobaczył swoją małość wobec jej nadludzkiego wysiłku.
Nie zemdlałem i bardzo sobie to cenię. Była to lekcja pokory i szacunku. I mam nadzieję, że jeszcze niejedną taką lekcję przyjmę. Mężczyźnie o napompowanym ego bardzo się to przydaje.
Co po wszystkim powiedziała Ania?
Że nie wyobraża sobie innego scenariusza i nie wie, jak by to było, gdyby mnie nie było. Myślę, że jest to najlepsza pieczątka na postanowieniu, by kolejny poród również był rodzinny.
Podobno najcenniejsze, co ojciec może dać swoim dzieciom, to miłość do ich matki. Kiedy patrzę na moją żonę i na coraz bardziej rozkoszną córeczkę i przypomnę sobie moment jej urodzenia, ta miłość ma zupełnie inny wymiar. Pełniejszy. Zobaczyć żonę bez żadnych masek, w najbardziej chyba intymnej sytuacji niż kiedykolwiek indziej, to doświadczenie, które w niewytłumaczalny sposób zbliża i uczy pokory. Oczywiście w codzienności łatwo to zaprzepaścić, ale zawsze jest ten moment w pamięci, którego nic nie jest w stanie wymazać i którego zawsze można się chwycić.
Czytaj także:
Kim jest doula? Czyli o emocjonalnym wsparciu podczas porodu
Czytaj także:
Tata na porodówce. Wsłuchaj się w potrzeby rodzącej żony
Czytaj także:
Tych 5 rzeczy pod żadnym pozorem nie mów kobiecie w ciąży!