Najstarszym wolontariuszem był 84-letni Włoch z Pescary. Nie zabrakło także osób z niepełnosprawnością, skomplikowanym życiem, bezrobotnych i emerytów.Wolontariusze w żółtych fartuszkach z napisem volontario i logo jubileuszu stali się elementem charakterystycznym Roku Miłosierdzia. Rozstawieni w wielu punktach byli odpowiedzialni za witaniem pielgrzymów i kierowanie ruchem. W ciągu roku przez tą “wolontaryjną rodzinę” przewinęło się blisko 4 tys. osób z 37 krajów. Nie zabrakło chętnych z tak odległych zakątków świata jak Nowa Zelandia, Wietnam czy Wenezuela. Kilka osób przyjechało także z Polski.
Motorem całej machiny wolontariatu był Charlie, odpowiedzialny za logistykę podczas jubileuszu i znany ze swojej stanowczości, oraz zawsze ciepły i życzliwy Pino z Mediolanu, odpowiedzialny za rozlokowanie osób i podział zadań. Obaj, podobnie jak podczas Wielkiego Jubileuszu, zaangażowali się na cały rok.
Kolejnym elementem wyróżniającym kończący się jubileusz była pielgrzymka z krzyżem i specjalnie przygotowanymi na ten czas modlitwami, wzdłuż ulicy Conciliazione, prowadzącej do placu św. Piotra. Do zadań wolontariuszy, których zgłoszenia i dyżury tym razem były koordynowanie przez Watykan, a nie Miasto Rzym, jak w 2000 roku, należało wydawanie karteczek i krzyży, kontrolowanie, by nikt nie przeszkadzał pątnikom w modlitwie, udzielanie informacji o godzinach mszy św. i miejscach spowiedzi.
Dodatkowo wolontariusze pełnili służbę także w pobliskim kościele św. Jana Chrzciciela dei Fiorentini, który na czas roku świętego stał się świątynią jubileuszową.
Wolontariat był otwarty dla wszystkich, którzy ukończyli 18 lat. Najstarszym był 84-letni Włoch z Pescary. Nie zabrakło także osób z niepełnosprawnością i w trudnych sytuacjach życiowych. Zaangażowali się emeryci, wśród nich wielu karabinerów i wojskowych, osoby pracujące, które poświęciły swoje wakacje, by służyć pielgrzymom. Ale byli także studenci, wiele małżeństw i rodzin czy osoby bezrobotne. Z grup, które się włączyły, była obrona cywilna, członkowie Unitalsi, włoscy templariusze oraz lekarze i pielęgniarze zrzeszeni wokół Zakonu Maltańskiego.
Wiele radości wniósł Andrea z zespołem Downa, który w kwietniu przyjechał do Rzymu ze swoją mamą. Obok bardziej surowych wolontariuszy kierujących ruchem, wprowadzał uśmiech i życzliwość.
Dla wielu to doświadczenie stało się przygodą na cały rok. Wśród wolontariuszy było także 6 więźniów.
Dystyngowany Giuseppe z pobliskiej Santa Marinella, jako emerytowany wojskowy generał, przez co zyskał u wszystkich przydomek generale, zgłosił się już na samym początku. W przeszłości był na misji pokojowej na Bliskim Wschodzie, był też attaché wojskowym w ambasadzie włoskiej w Indiach. „Teraz na emeryturze chcę się poświęcić innym” – wyjaśnia.
Według niego osoby takie jak on – spełnione, mające wolny czas, są idealnymi kandydatami na wolontariusza. Obok niego także Mario, emerytowany karabiner, Nestore, emerytowany marynarz i Gabor Węgier, który by zostać wolontariuszem zwolnił się z pracy, stali się koordynatorami służby w ciągu całego roku.
Osoby spoza Rzymu miały możliwość darmowego zakwaterowania i posiłku w koszarach wojskowych, w okolicy Watykanu i bardziej odeległych Centocelle. Musieli dostować się do rytmu wojskowego, ale, jak sami przyznają, także i żołnierze nieco złagodzili swoje zasady. Posiłki były wspólne, razem z generałami i pułkownikami oraz rekrutami. Niektórzy narzekali na zbyt łagodną kuchnię, inni cenili sobie możliwość wyboru. Po przyjeździe każdy otrzymał koc, pościel i rolkę papieru toaletowego.
Wolontariusze w czasie służby doświadczyli i zimna i nieznośnych upałów, niektórzy wrócili do domu z zapaleniem oskrzeli lub poparzonymi stopami. Silne trzęsienia ziemi w centrum Włoch w październiku odczuły osoby zakwaterowane w koszarach. Przy ruszającym się łóżku jedynym ratunkiem było odczekanie wstrząsów w futrynie drzwi.
Obok wielu sióstr zakonnych wolontariuszem też był kapłan, ks. Savio z Indii. Namówił później swoich znajomych, Alosiusa i Clarance’a, by też zostali wolontariuszami. „Mam nadzieję, że to będzie początek nowego etapu w moim życiu. Większego zaangażowania w wiarę” – wyznaje Alosius.
Gabriele, karabinier z południa Włoch, na wolontariat zgłosił się wraz ze swoją żoną. Podczas oglądania dziennika telewizyjnego jego uwagę zwróciły osoby ubrane w żółte fartuszki. Była też podana strona internetowa. Zgłosili się od razu. Nie żałują.
Wolontariat jednak nie zawsze wiązał się tylko z budującymi wydarzeniami. Najczęściej mieli do czynienia z mało uprzejmymi turystami, niezorientowanymi, czym jest rok jubileuszowy. Ale były też momenty poruszające.
Andrea z Mediolanu spotkał starsze małżeństwo. Trasę, którą zwykle pielgrzymi przechodzili w 30 minut, oni pokonali w kilka godzin, pogrążeni w modlitwie. „Dla świadectwa tych dwojga ludzi warto było tu przyjechać” – przyznał.
By ten czas nie miał tylko wymiaru pracy, w każdym tygodniu – najpierw w czwartki, później poniedziałki, wolontariusze spotykali się na wspólnej mszy św. i poczęstunku w Kolegium Leonianskim.
Kulminacynym wydarzeniem było uczestnictwo w ostatniej audiencji jubileuszowej i ciepłe słowa Franciszka. Dla tych kilku chwil wielu z nich powróciło na jeden dzień do Rzymu, przyjechali nawet z najodleglejszych części Europy i świata. Wielu zmieniło swoje wakacyjne plany, by móc usłyszeć słowa papieża i spotkać kolegów ze służby.