Próbuję zebrać się do wyjścia, choć nie mogę uspokoić spazmatycznego szlochu i zatrzymać oskarżycielskiej myśli: historia nauczycielką życia… Akurat! I czego nas ten Wołyń nauczył?!Listopadowy wieczór. Ogonek do kasy kina wychodzi na ulicę. I to nie na pokaz premierowy. Ląduję w pierwszym rzędzie, zmuszona zadzierać głowę do góry. Może dlatego okrutne sceny na wielkim ekranie powodują, że wszelkie moje reakcje zamarzają. Nie jestem w stanie ani krzyknąć, ani zapłakać. Czuję, jakby na chwilę wszystko we mnie umarło.
Dopiero po seansie coś pęka. Próbuję zebrać się do wyjścia, choć nie mogę uspokoić spazmatycznego szlochu i zatrzymać oskarżycielskiej myśli: historia nauczycielką życia… Akurat! I czego nas Wołyń nauczył?!
Czy warto budzić demony?
Czy nie lepiej zastosować “grubą kreskę”? Powiedzieć: dajcie spokój, trzeba żyć? Uważam, że nie lepiej. Że trzeba, jak mówi w książce “Sprawiedliwi zdrajcy” Witolda Szabłowskiego, 60-letnia Ukrainka mieszkająca w Lublinie, żeby jakiś inny niż polski reżyser podjął ten trudny temat. By nie tylko Polacy kajali się ale i aby wobec nich się kajano.
Pani Irina wie, co mówi: mama opowiadała jej, jak w ich wsi latem ’43 roku banderowcy zapędzili Polaków do stodoły i spalili. Ale w tym samym czasie dziadek pani Iriny dwóch polskich chłopaków ukrywał w piwnicy. “Będziemy liczyć ofiary i każdemu wyjdzie co innego” – mówi Ukrainka.
Dla każdego jego krzywda, jego strata, jest największa. Najdotkliwsza. Zwłaszcza, gdy brakuje miejsca i przyzwolenia na opowiedzenie o niej. Gdy bliscy sami nie wiedzą, skąd biorą się ich reakcje, bo nie chcą lub nie potrafią połączyć wcześniejszych traum z późniejszymi decyzjami i wydarzeniami w ich życiu.
Przyziemne sprawy – zmagające się z nadwagą pokolenia urodzonych po wojnie. Bo kto przeszedł wojenny głód, ten nigdy już głodny być nie chce, a dla matek priorytetem staje się karmienie. Przekarmienie. Do tego emocjonalny chłód. Żadnej rodzicielskiej czułości, za którą tęskniła z pewnością Halina, córka Konstancji a następnie Sylwia, córka Haliny. Bohaterki “Kolonii Marusi” Sylwii Zientek. Dzieci czasu wojny i powojnia.
A prawda was wyzwoli…
Podobno na tym świecie są różne światy i mądrze jest trzymać się tego własnego. Tak nas nauczono: odwracać głowę, nabierać wody w usta przy niewygodnych tematach, nie narzekać, pocieszać się myślą, że inni mają gorzej, zaciągać hamulce, bo przecież komuś się narazimy, bo kogoś zranimy, bo naruszymy i tak kruchą równowagę. Trzymać się mocno, jak kamień. To dlatego integralnym składnikiem emocjonalnego DNA tych, którzy przeszli Wołyń stała się samowystarczalność.
Zarośnięte, lecz nie uleczone rany, niewynagrodzone krzywdy, nie opowiedziane nikomu tragiczne historie, nie opisane obrazy, którymi nasiąkły oczy nieświadomych kilkulatków, zepchnięte do podświadomości dają znać o sobie w dorosłym życiu. Niepokój, lęk o przyszłość, nieuzasadnione (wydawać by się mogło) uczucie, że każdemu dobremu wydarzeniu, poczuciu życiowego szczęścia musi towarzyszyć następująca po nim katastrofa.
A gdyby tak inaczej: upomnieć się o swoje, dać sobie pozwolenie na to, żeby powiedzieć na głos, wykrzyczeć nawet: nam również stała się krzywda! Dajcie nam wypłakać żal. Inaczej ból i zgryzota odkładają się. Indywidualnie. I zbiorowo. Szkodzą.
Psychologia powie: trzeba przejść przez wszystkie fazy żałoby. Od szoku i otępienia przez żal, rozpacz i dezorganizację po odzyskanie równowagi. Wydaje się, że w wielu kluczowych dla naszego społecznego dobrobytu kwestiach, związanych z naszą historią, jesteśmy wciąż na etapie owego otępienia. Nie służy to nikomu.
To dlatego trzeba, żeby były filmy, żeby były książki, żeby krzywda choć w taki sposób miała szansę się “odkrzywdzić”. A w konsekwencji – żeby ani siebie, ani innych swoją krzywdą nie krzywdzić.