Recepta na udane małżeństwo? Znaleźć właściwą osobę, ale też … stać się właściwą osobą!Katarzyna Matusz: Jak dobrze wybrać osobę na całe życie?
Sebastian Kamiński, l. 37, finansista: Jest takie powiedzenie: chcesz zbudować szczęśliwe małżeństwo? Pięćdziesiąt procent sukcesu to znaleźć właściwą osobę, a drugie pięćdziesiąt to być właściwą osobą. Pracowałem nad tym, żeby stać się właściwym mężczyzną, bo na to miałem wpływ. Musiałem też dojrzeć, żeby wybrać właściwą kobietę.
Jak to zrobiłeś? Jaka była Twoja droga?
Zanim poznałem Kasię, moją żonę, miałem ponaklejałem w swoim mieszkaniu wiele cytatów, np. „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J12,24); albo: „Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23). Chciałem być mężczyzną dojrzałym, gotowym do wzięcia odpowiedzialności za siebie i za innych. Mężczyźni nie chcą dziś brać tej odpowiedzialności, z tego tytułu, jak sądzę, rozpada się wiele małżeństw.
Po czym można rozpoznać mężczyznę dojrzałego?
Na przykład po tym, że potrafi się wznieść się ponad pragnienia cielesne, które same w sobie są naturalne i dobre. Warto też popatrzeć na niego w perspektywie dalszych kilku lat – jaki on będzie? Czy nadaje się na ojca dzieci? Czy jest w nim troskliwość, opiekuńczość, zainteresowanie drugim człowiekiem?
Co to według Ciebie znaczy: być gotowym na związek?
Gotowy – znaczy otwarty na poznawanie nowych osób. Otwarty także na bycie zranionym, a żeby się nie posypać z powodu tych zranień, pomocna jest relacja z Panem Bogiem. Do tego – w ramach dojrzewania do związku – warto przepracować relacje z rodzicami. A przede wszystkim mieć świadomość tego, czego ja naprawdę chcę.
Niektórzy single na każdą nowo poznaną osobę patrzą jak na potencjalną żonę czy męża…
Przypominają mi się słowa ks. Marka Kruszewskiego sprzed dobrych kilkunastu lat: mężczyzna uśmiechnie się do kobiety, a ona już widzi firanki w ich wspólnej kuchni. Kiedy więc zauważyłem, że któraś z koleżanek ma już takie wyobrażenia wobec mężczyzny, z którym dopiero co zaczęła się spotykać, mówiłem: zdejmij te firanki z okna. Patrzenie na drugą osobę od razu jak na męża/żonę niesie ryzyko zranienia jej, ponieważ ta osoba może być zainteresowana tylko koleżeństwem i trzeba to sprawdzić.
Szukam i szukam – powie ktoś – i nic z tego nie wychodzi. Jak poradzić sobie ze zniechęceniem?
Kolega ze wspólnoty powtarzał nam, singlom: jeśli sądzicie, że dzięki małżeństwu będziecie szczęśliwi, to się mylicie (bo w małżeństwie mogą się przecież wydarzyć różne trudne rzeczy). Nad swoim szczęściem trzeba pracować tu i teraz, bez względu na status.
Czym jest małżeństwo?
Małżeństwo jest cudem i jest darem. Czasem niełatwym. To nie sielanka. Ale kiedy jesteśmy singlami, nie chcemy tego słuchać. Pragniemy, żeby tworzyć idealną, najszczęśliwszą parę, i to dobrze. Jednak tego nie zdobywa się bez pracy. Bo jeśli każdy będzie ciągnął w swoją stronę – nic z tego nie będzie.
Jaką rolę w wyborze małżonka odgrywa, Twoim zdaniem, Bóg?
Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że ideały nie istnieją. Dlatego o. Szustak radzi, by znaleźć „śmierć” tej osoby, czyli to coś, co dla mnie jest w niej najtrudniejsze. Po czym zbadać, jak ja sobie z tym radzę? Po co szykować sobie nieszczęście? Bóg daje nam rozum, żebyśmy sami podejmowali decyzje, a potem nieśli ich konsekwencje. Według mnie najlepiej, dokonując wyboru, powiedzieć Panu: według mnie to jest TA osoba. Dlatego będę robił dalej tak, jakby to był ten właściwy dla mnie człowiek. Jeżeli to nie jest zgodne z Twoją wolą, to mi to pokaż. I proszę Cię, żebyś moją decyzję, która w sakramencie małżeństwa stanie się nieodwracalna, pobłogosławił.
A co zrobić, gdy się boimy tego decydującego kroku?
W najtrudniejszych chwilach, kiedy najbardziej się bałem, myślałem: sam sobie w życiu nie poradzę; nie potrafię wziąć odpowiedzialności za siebie, a co dopiero za innych. Chodziłem z tym, szukałem prawdziwego obrazu Boga, który jest Ojcem. Pracowałem nad sobą, dużo się modliłem i przyszedł w końcu taki moment, kiedy dotarło do mnie, że przecież ja nie muszę sobie radzić sam. Chodzi o zawierzenie Bogu – że bo co by się nie działo, to On wie lepiej i nigdy nie zostawi mnie samego.