Wiem, że wśród lekarzy znajdą się też ci niedouczeni i nie zamierzam ich bronić. Mogę tylko prosić Cię, pacjencie, miej cierpliwość do swego lekarza, bo rzeczywistość „białego fartucha” jest czasem trudna.Oczekiwania
Lubię ludzi, fascynuje mnie działanie ludzkiego organizmu, a niesienie pomocy daje mi ogromną satysfakcję. Od zawsze wiedziałam, że chcę być lekarzem, gdy więc dostałam się na wymarzoną uczelnię byłam bardzo szczęśliwa.
Z zapałem zaczęłam wkuwać łacińskie nazwy wyrostków na kręgach i rysować różowo-fioletowe preparaty histologicznie. Uczyłam się dobrze, a gdy zaczęły się tak długo wyczekiwane zajęcia przy łóżku chorego, nie zapominałam o przedstawieniu się, uśmiechu i dyskrecji.
Miałam poczucie misji, a w sercu wizję medycyny holistycznej, w centrum której jest człowiek, a nie tylko jego wątroba. Chodziłam na fakultatywne zajęcia z komunikacji z pacjentem, brałam udział w wakacyjnej edycji Archipelagu Etycznego, prowadzonego przez wspaniałego śp. ks. Kaczkowskiego, bo jak wierzyłam, by móc być naprawdę dobrym lekarzem, nie wystarczy sama wiedza.
I oto jest upragniony dyplom! Wyedukowana, z otwartym, pełnym empatii sercem, z wiarą w ludzkość i własne dobre chęci, wyobrażałam sobie, jak to zacznę realizować teraz swoje powołanie… A potem poszłam do pracy.
Rzeczywistość
Pierwsze, co przytłacza, to ilość papierkowej roboty. Obchód, przyjęcia – to jedyny planowy czas dla pacjenta, resztę dnia spędzam przy komputerze, uzupełniając karty zleceń, opisy, obserwacje, wypisy, recepty, skierowania, kody, punktacje itd.
Dlatego, gdy ktoś przedłuża swoje opowieści i opowiada nie na temat, pospieszam go, staram się dążyć do sedna. W poradni mam na całą wizytę 15 minut, a jeśli wizyta się przedłuży, za drzwiami czeka przecież bardzo niezadowolona z tego kolejka.
Znajomy lekarz padł ofiarą ataku takiej złości, oberwało mu się też za to, że “jest bezduszny, nie chce przyjąć dodatkowo jednej osoby! A ona jest bardzo potrzebująca!”. Owszem, pan doktor odmówił przyjęcia pacjenta z poza listy. Ten sam doktor zapisuje pacjentów “gęsto”, co 10 minut. Robi to tylko z jednego powodu – dzięki temu jest w stanie przyjąć w poradni specjalistycznej około pięćdziesięciu pacjentów (choć ma płacone za trzydziestu). W ten sposób czkają na wizytę dwa tygodnie a nie dwa miesiące. Nie jest w stanie tłumaczyć każdemu oburzonemu pacjentowi, że właściwie to przyjmuje każdorazowo dwadzieścia dodatkowych osób.
Inna sytuacja. Młoda rezydentka dostała zadanie wykonania USG na oddziale patologii ciąży. To jej pierwsze miesiące pracy, więc staje przed dylematem – pójdzie i przeprowadzi badanie o małej wiarygodności, podbijając się pod nim swoim nazwiskiem i modląc się, żeby niczego nie przegapić, lub odmówi swojemu szefowi, ryzykując, że nie podpisze on pewnych procedur na jej karcie lub że następnym razem aparat USG zobaczy, dajmy na to, za rok.
A przecież ona bardzo chce to USG opanować, teoretycznie opiekun rezydenta ma nawet obowiązek go tego nauczyć, niestety w praktyce wygląda to inaczej. Trzeba zainwestować pieniądze w prywatne kursy, których koszt to równowartość około jednej pensji (a jeden tygodniowy kurs to i tak za mało).
Zawsze można dorobić na dyżurze? To zależy. Pewna ilość dyżurów miesięcznie jest obowiązkowa w trakcie specjalizacji, więc tak czy siak musimy je odbyć. W pewnym szpitalu wykorzystując ten fakt, za dyżur rezydenta zaproponowano zawrotną stawkę 1zł… A poza tym, jeśli ktoś ma rodzinę, to nie może pozwolić sobie na spędzanie większości dni i nocy w szpitalu.
Wiem, że wśród lekarzy znajdą się niedouczone gbury i nie zamierzam ich bronić. Mogę tylko prosić Cię, pacjencie, miej cierpliwość do swego lekarza, bo rzeczywistość „białego fartucha” jest czasem bardziej frustrująca, niż to na pierwszy rzut oka wygląda, a naprawdę większość lekarzy zaczyna pracę ze szczerymi, dobrymi intencjami.
Kim jest Twój lekarz
Gdzieś po drodze ten entuzjazm jest wystawiony na ciężką próbę, a droga jest długa… To przecież 6 lat wymagających studiów, w ramach których student zobowiązany jest do corocznych, miesięcznych praktyk.
Absolwent wydziału lekarskiego otrzymuje tytuł lekarza i ograniczone prawo wykonywania zawodu – pozwala ono jedynie na pracę w ramach stażu (bez możliwości dorobienia w zawodzie), w szpitalu wyłonionym w rekrutacji.
W tym czasie lekarz podchodzi również do Lekarskiego Egzaminu Końcowego. Dopiero zdanie LEKu i ukończenie stażu pozwala na otrzymanie pełnego prawa wykonywania zawodu. Wtedy też lekarz ma szansę na podjęcie „prawdziwej” pracy.
Mimo, że specjalizowanie się nie jest obowiązkowe, w praktyce jest koniecznością. Młody lekarz musi więc kalkulować i często zamiast tej wymarzonej specjalizacji, wybrać tę, na której jest największa liczba miejsc, a więc największa szansa na dostanie się. Pozytywna kwalifikacja (zależna od liczby punktów zdobytych na wspomnianym uprzednio LEKu), otwiera dwie możliwości: rezydenturę lub tryb pozarezydencki.
Rezydentura jest umową o pracę na czas określony (4-6 lat w zależności od programu specjalizacji), pensja jest wypłacana z budżetu państwa i wynosi od 2200 do 2570zł netto. W trybie pozarezydenckim młody lekarz może szkolić się w jednostce z akredytacją w ramach etatu, sam wtedy negocjuje sobie wysokość wynagrodzenia.
Miejsc takich jest jednak stosunkowo niewiele, bo dla szpitala znacznie bardziej opłaca się zatrudnienie „darmowego” rezydenta. Lekarzowi natomiast, jeśli nie uda się dostać ani etatu, ani rezydentury, pozostaje odbywanie szkolenia specjalizacyjnego w ramach wolontariatu, a więc praca w pełnym wymiarze godzin i z pełną odpowiedzialnością, zupełnie za darmo.
By zmienić wady systemu o których tu napisałam, powstało Porozumienie Rezydentów. Postuluje ono m.in. o przestrzeganie prawa w trakcie szkolenia specjalizacyjnego, zadbanie o jakość tego kształcenia, wzrost wynagrodzenia dla lekarzy rezydentów, uregulowanie prawne dyżurów.
24 września w Warszawie, z placu Zamkowego wyruszy manifestacja Porozumienia Zawodów Medycznych. Będą szli lekarze, możesz pójść i Ty, bo takie zmiany wyjdą nam wszystkim na zdrowie.