„Efekt Franciszka”? Jeśli już, to „efekt Benedykta”. A tak naprawdę, to papieża Pawła VI.Były luterański pastor ma żonę i dwóch dorosłych synów. Po nawróceniu – bo tyle właśnie oznacza słowo „konwersja” – przyjął w Kościele katolickim święcenia diakonatu, a następnie prezbiteratu, czyli został kapłanem.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Niby wszyscy wiedzą. Ale niech no tylko jakaś pojawi się na niebie, zaraz szum, poruszenie i oczekiwania nie wiadomo jakie, nie wiadomo na co. Nasza – Bogu ducha winna – jaskółka nazywa się Tom McMichael.
Efekt Franciszka czy Benedykta?
Ostatnimi czasy ksiądz Tom wrócił na tak zwany tapet i, jak to bywało już wcześniej, znów wzbudził nieco poruszenia i płonnych nadziei. Bo i proszę – można? Można! Ksiądz z żoną i dziećmi. Czyli da się. Patrzeć, uczyć się, brać przykład. Wreszcie coś się w Kościele rusza. Wiadomo, efekt Franciszka jak nic.
Na wypowiedzi w tym stylu nieodmiennie mam ochotę odpowiedzieć anegdotką Tischnera, bodajże z „Księdza na manowcach”. Anegdota dotyczy dyskusji o celibacie na drugim Soborze Watykańskim i mówi, że księża włoscy byli za utrzymaniem celibatu, niemieccy za zniesieniem, a polscy chcieli, żeby było tak, jak do tej pory. Nie jest to jednak najtaktowniejsza możliwa odpowiedź, więc spróbujmy inaczej.
Zacznijmy od tego, że przypadek księdza Toma to sprawa ciut odgrzewana, bo sprzed ponad dziesięciu lat. Święcenia kapłańskie przyjął na początku 2009 roku. Jeśli już koniecznie chcielibyśmy go nazwać czyimś efektem, to byłby to „efekt Benedykta”. A tak naprawdę, to Pawła VI.
To właśnie on w encyklice z czerwca 1967 roku otworzył drzwi do święceń żonatym duchownym innych wyznań, powracającym do wspólnoty z Kościołem katolickim. Od razu jednak zastrzegł wyraźnie, że w sprawie celibatu jako takiego nic się w Kościele nie zmienia i nie należy oczekiwać, że się zmieni (Sacerdotalis caelibatus 42,43).
Po co wyświęcać księży konwertytów?
No to jak to? Jedni mogą, drudzy nie mogą? Dwie taryfy? Dla jednych święty obowiązek, a dla innych już nie? Konfesyjny marketing mający na celu zwabienie schizmatyków? Jakoś brzydko to wygląda. A skoro papież Paweł tak wyraźnie zastrzega, że celibat pozostaje w mocy, to jakim prawem niektórych z niego zwalnia?
Otwieramy encyklikę i czytamy. I wyczytujemy różne ciekawe rzeczy. Na przykład to, że celibat jest „ustanowioną dyscypliną”, czyli że nie wynika wprost z Objawienia Bożego, ale jest kwestią wypracowanej przez Kościół praktyki życia darem, jaki otrzymał od Boga, i któremu to darowi postanowił zaufać. Ale ponieważ jest to praktyka ustanowiona przez człowieka, w szczególnych wypadkach można ją zmienić. Co to za szczególne wypadki? I dlaczego duchownych protestanckich konwertujących na katolicyzm kwalifikujemy jako taki szczególny wypadek? I w ogóle po co?
Zacznijmy od tego ostatniego pytania. Wracają do Kościoła katolickiego? Wspaniale. Ale po co ich wyświęcać, zwłaszcza jeśli niesie to ze sobą komplikacje związane z celibatem? Mało mamy księży rdzennie katolickich? Racji jest kilka.
Chodzi o zachowanie wielowiekowego dziedzictwa liturgicznego, duchowego i duszpasterskiego, w jakim wyrośli, a także o ich posługę specyficznej grupie wiernych (Anglicanorum coetibus, Normy uzupełniające: III). Dotyczy to przede wszystkim duchownych anglikańskich, którzy przechodzą do Kościoła katolickiego w ramach tak zwanych „ordynariatów personalnych”, czyli – w uproszczeniu – „latających diecezji”, diecezji bez terenu, składających się z wiernych, którzy nierzadko dokonali konwersji wraz ze swoimi pasterzami.
Ale przede wszystkim chodzi o to, że Kościół nie chce stawać między Bogiem, a człowiekiem, który rzeczywiście mógł usłyszeć Boże wezwanie do tej szczególnej posługi, jaką jest kapłaństwo służebne. Co prawda do tej pory nie realizował tego wezwania w pełni kapłaństwa, ale nic nie pozwala nam przeczyć jego autentyczności.
Tylko poszczególne przypadki
Poza tym, ten dotychczas kapłan-nie-kapłan, pasterz-nie-pasterz, przyprowadzając swoich braci do Kościoła katolickiego, czy choćby wskazując im swoją konwersją taki kierunek, okazuje się właśnie prawdziwym pasterzem.
A przy tym nie ma wcale pewności – i o tym wspominał także ksiądz Tom w jednym z wywiadów – czy w Kościele katolickim będzie mógł dalej realizować swoją duszpasterską posługę. Bo nie wyświęca się automatycznie wszystkich, którzy w innych denominacjach sprawowali funkcje duchownych, ale tylko poszczególne przypadki – każdy rozpatrywany osobno. Taka odwaga to niemało. Ktoś, kto ją ma, pokazuje, że naprawdę dorósł do bycia pasterzem.
Z dokumentów Kościoła poruszających to zagadnienie wynika też jasno, że sytuacja żonatych duchownych, którzy w Kościele rzymsko-katolickim przyjmują po swojej konwersji święcenia jest z założenia tymczasowa.
Jeśli konwertyta, który wcześniej nie sprawował takiej funkcji, lub ktoś należący do owej specyficznej struktury „ordynariatów personalnych” odkryje powołanie do kapłaństwa – będzie je realizowali już w całkowitej zgodności z praktyką celibatu powszechną w Kościele katolickim. Wyjątki od tej obowiązującej praktyki są tymczasowe, nawet jeśli ta tymczasowość będzie jeszcze trwać i trwać.
Chwila uważnej lektury i sprawa okazuje się jasna, w gruncie rzeczy dość prosta i zupełnie nierewolucyjna. Ciekawa? Owszem. Ale jeszcze ciekawszy jest mechanizm, który zamiast uważnie zbadać zagadnienie, chwilę poszukać albo dopytać, wielu z miejsca skłania do poszukiwania sensacji i oczekiwania nie wiadomo czego i dlaczego.
Czytaj także:
Ks. Tomasz: Doświadczyłem mocy Boga, podróżując autostopem do Medjugorie
Czytaj także:
Celibat, tożsamość, pieniądze. Szczera rozmowa o kryzysie kapłaństwa
Czytaj także:
Ma żonę, a chodzi w sutannie. Kim jest diakon stały?