Idea Dużego Domu zrodziła się po spotkaniu Ludki i Władka Puzanowskich z s. Magdaleną, Małą Siostrą Jezusa. 10 lat oczekiwań, modlitwy i starań zamieniło się w realne miejsce rodzinnego życia duchowością Karola de Foucauld.
Wrocławski dom przy ul. Jutrosińskiej ma 2 klatki schodowe, 12 mieszkań oraz, na poddaszu, kaplicę z Najświętszym Sakramentem, na którą zgodził się prawie 25 lat temu kard. Henryk Gulbinowicz.
Mieszkające tam rodziny żyją oddzielnie, mają zwyczajne prace, ale tworzą wspólnotę – przez Eucharystię, nocne adoracje z czwartku na piątek i przede wszystkim ten sam charyzmat – gościnność, prostota, modlitwa.
Kto był pod dachem „karolowców” choć raz, ten wie, że nie da się oprzeć niezwykłej atmosferze tego miejsca. Kontemplacja połączona z życiem codziennym jest tym, czym zarówno Mali Bracia jak i Siostry żyją w swoich środowiskach, a wspólnota Dużego Domu jest rozszerzeniem tego ducha przez świeckich.
Karol – założyciel i pierwszy z Małych Braci, żyjąc przed stu laty na pustyni z Tuaregami, powiedział, że nie wierzy, by każdy, kogo miłuje Bóg, był powołany do życia konsekrowanego.
Ludka i Władek – już jako małżeństwo - zaczynając od nocnych adoracji w domu sióstr w Częstochowie, odkrywali, że w szczególny sposób chcą realizować prostą drogę Karola, który żył na wzór Jezusa. Właśnie u Małych Sióstr spotkali się z tym charyzmatem, na początku jeszcze o tym nawet nie wiedząc. Po pewnym czasie i regularnych przyjazdach, mała siostra Magdalena zaproponowała: „kupcie duży dom”. Tak zaczęła się realizacja ich pragnień.
„Marzę o czymś bardzo prostym, o czymś zbliżonym do najprostszych gmin chrześcijańskich. Prowadzić życie Nazaretu w pracy i kontemplacji Jezusa” – zapisał kiedyś Karol de Foucauld.
„Jesteśmy zwyczajnymi rodzinami, z których każda zachowuje autonomię. Cenimy życie rodzinne i jego istotne wymogi stawiamy przed zaangażowaniem wspólnotowym. Chcemy żyć we wzajemnej przyjaźni i w otwartości na wezwanie płynące od Kościoła i świata” – czytamy słowa mieszkańców wspólnoty, jakby w odpowiedzi na ideę ich brata.
Doświadczyłam tego we Wrocławiu, podczas dorocznej jesiennej sesji wspólnoty. Była tam cała Rodzina karolowa – siostry, bracia, świeccy, w sumie około 60 osób. Musiałam wyjechać w trakcie. Ludka odeszła od swoich organizacyjnych obowiązków i razem z małą siostrą Jezusa zrobiła dla mnie kanapki na drogę, odprowadziła do drzwi. Zadbała o każdy szczegół, bym nie wyjechała z jakimś „brakiem”. Mama na cały etat. Na umówione miejsce odjazdu odwiózł mnie jej mąż.
Zarówno w małżeństwie, rodzinie, jak i w wychodzeniu do innych widać, że pod tym dachem ludzie chcą naśladować i kochać Jezusa. Władek – wysoki, z brodą, z zawodu budowlaniec – z wielką wrażliwością mówi o domu otwartym, przyjaznym człowiekowi. Nawet jeśli gdzieś wyszliśmy, to goście pukają do drzwi obok. Staramy się jak możemy, choć nie zawsze nam to wychodzi – dodaje z widoczną skromnością.
W mieszkaniu obok inna scena: Radek i Wanda – jedno z najmłodszych małżeństw we wspólnocie – rodzice ośmiorga dzieci, rozmawiają przy stole o wydarzeniach swoich i dzieci z całego dnia. To ich rytuał, który pozwala nieustannie trwać razem, pomimo wielu obowiązków.
Co jakiś czas mają także ustalone randki poza domem, spacery, czas tylko dla siebie. A w tygodniu wspólna modlitwa i zwykłe, prozaiczne rzeczy: uczenie kolejnego dziecka jak wkładać naczynia do zmywarki, zmęczenie, codzienny trud. Radek, choć całego siebie oddaje rodzinie, w planach ma także doktorat. Między pracą i obwiązkami piecze pierniki i czyta Platona. W czwartki wspólną godzinę adoracji dzielą na pół, by jedno z nich mogło być w tym czasie z dziećmi.
Zdaje się, że ewangeliczne „miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem” w tym domu realizuje się między garnkami a modlitwą, w kontemplacji świata i codziennych troskach.
Chrystus obecny w drugim człowieku jest tu przyjmowany, zapraszany do stołu i podawany dalej. By poznać ten niezwykły charyzmat, wystarczy przyjechać do Wrocławia i razem z Dużym Domem kontemplować życie.