Jest też aspekt wiary: to, że w każdym – prezydencie, królowej, królu, premierze, człowieku na ulicy albo w garkuchni, człowieku umierającym w przytułku – widziała Jezusa.Ks. Brian Kolodiejchuk przez 17 lat koordynował proces kanonizacyjny bł. Matki Teresy z Kalkuty jako jego postulator. Kanadyjski duchowny jest przełożonym Zgromadzenia Ojców Misjonarzy Miłości, które założyła święta zakonnica. Współpracował z Matką Teresą od 1977 roku aż do jej śmierci w roku 1997. Autor tomu „Wezwani do miłosierdzia. Serca – by kochać, ręce – by służyć”, który ukazał się w przeddzień kanonizacji. Książka zbiera pisma świętej oraz świadectwa ludzi, którzy byli z nią blisko.
John Burger: Czy przy redagowaniu tej książki odkrył Ksiądz coś nowego i zaskakującego o Matce Teresie?
Ks. Brian Kolodiejchuk: Przeglądając jej pisma, dobrze było przypomnieć sobie o wszystkim, co zrobiła. A zrobiła wiele w ciągu 87 lat życia.
Niektóre z tych historii są nadzwyczajne. Na przykład kiedy podczas konfliktu między hinduistami i muzułmanami pojechała na lotnisko i napotkała grupy walczących. Większość ludzi powiedziałaby: „Zabieram się stąd, bo tu jest niebezpiecznie”. A ona zatrzymała się i podjęła próbę mediacji, mówiąc: „Czy nie wiecie, że jesteście braćmi? Więc przestańcie się bić”. To dość niezwykła odwaga.
Ale większość przykładów, jeśli przyjrzymy się pojedynczym działaniom, to są rzeczy, które mógłby zrobić każdy: małe, zwykłe sprawy, takie jak wizyta w szpitalu, odwiedziny pacjenta, albo wzięcie na ręce dziecka. Matka Teresa powiedziałaby „Kalkuta jest wszędzie”. Nie musimy koniecznie jechać do Kalkuty, aby znaleźć biednych. Są wśród nas, w naszym sąsiedztwie, w naszej parafii, w naszej społeczności, nawet w naszej rodzinie.
Ktoś potrzebuje odrobiny uśmiechu, małego gestu miłości, kwiatka lub poczytania gazety, odwiedzenia kogoś, kto może być samotny… Ona powiedziałaby, że jeśli jesteśmy uważni, jeśli szukamy takich możliwości, jest ich pełno wokół nas.
Używa Ksiądz w książce określenia „ubodzy”. Dla niej termin ten znaczył chyba nie tylko ubogich materialnie, ale także duchowo i emocjonalnie; tych, którzy czują się niekochani, prawda?
Tak, kiedy mówiła „ubodzy”, miała na myśli szerszy sens.
Matka Teresa jest ogłaszana świętą zaledwie 19 lat po śmierci. Czy jest Ksiądz zaskoczony, że proces kanonizacyjny przebiegł tak szybko?
To ciekawe, co Pan mówi, bo ludzie od beatyfikacji wciąż mnie pytali: „Co tak długo to trwa?”. A ja odpowiadałem: „Kiedy nadejdzie właściwa chwila dla Kościoła, wtedy będziemy mieli cud i wtedy nastąpi kanonizacja”. I cud wydarzył się, w 2008 roku. To zaś doprowadziło do zakończenia procesu kanonizacyjnego. Zatem okazało się, że właściwą chwilą dla Kościoła jest Jubileuszowy Rok Miłosierdzia.
Jak Ksiądz przeżył zaangażowanie w ten proces?
Z pewnością zmieniło to moje życie. Była to też dla mnie sposobność, by dowiedzieć się więcej o Matce Teresie. Pamiętam, że po zakończeniu positio (dokumentu opisującego jak wyglądało jej chrześcijańskie życie) – a zwłaszcza pierwszego tomu, który bada jej cnoty chrześcijańskie i opinię świętości – myślałem sobie: „Właściwie, znam Matkę Teresę lepiej, niż kiedy byłem przy niej, kiedy jeszcze żyła”. Bo miałem przecież jakieś osobiste doświadczenie dotyczące jej osoby. I inni ludzie też je mieli. Ale kiedy zbierze się to wszystko razem i widzi całość, to robi wielkie wrażenie.
Znał ją ksiądz dobrze. Jak wpływ miała wasza relacja na Księdza jako ucznia Chrystusa?
Chciałbym podkreślić to, co Matka Teresa nazywała „duchem zgromadzenia”, co jest w istocie „małą drogą dziecięctwa duchowego”. Przypisuje się to św. Teresie z Lisieux, to wszak ona użyła słów „zaufanie i oddanie”. Natomiast Matka Teresa była zawsze praktyczna, więc dodała do tych dwóch trzeci element, którym jest pogoda ducha – zewnętrzny sposób pokazania, na ile dobrze żyjemy ufnością i poddaniem.
Pod koniec życia Matka Teresa stała się swego rodzaju celebrytką. Czy myśli ksiądz, że tego chciała? Jak się z tym czuła?
Było to dla niej jedno z największych cierpień. Obecność w mediach, wypowiedzi, zdjęcia… Słyszał Pan pewnie o układzie jaki zawarła z Jezusem: „Za każde zdjęcie, jedna dusza wychodzi z czyśćca”. To było jak prawdziwy krzyż, ale ze względu na ten ślub, który złożyła w 1942 roku – aby Mu niczego nie odmawiać; aby dać Mu wszystko, o cokolwiek poprosi; bez względu na to, jak byłoby to trudne – zaakceptowała to jako część życia, aby inni dowiedzieli się więcej o ubogich.
Zatem nagrody, które otrzymała przyjmowane były w imię ubogich, by zwrócić większą uwagę na nich. Była to też szansa, by móc mówić o Bogu. Dlatego była gotowa przechodzić przez to wszystko. I wiedziała, że jeśli musi udzielić wywiadu lub jeśli ktoś pisał książkę o tym dziele, to pomoże to misji. Więc, ostatecznie, było to ze względu na ubogich i z korzyścią dla nich.
Co jej życie mówi nam, żyjącym w 2016 roku?
W filmie sióstr Petrie zatytułowanym “Matka Teresa” jest scena, gdy podczas konfliktu w Bejrucie ona dowiaduje się o dzieciach muzułmańskich, które rzeczywiście cierpią i głodują. Więc naturalnie chce tam pojechać i je ratować. Natomiast ludzie, którzy jej doradzają, mówią: „Nie, Matko, nie możesz tam jechać, tam jest konflikt, walki, to po prostu nie jest bezpieczne”. A Matka odpowiada: „Nie, musimy tam jechać, musimy coś zrobić. Będę modlić się do Najświętszej Panny o zawieszenie broni”. Potem jest następna scena: następuje zawieszenie broni, w dniu 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Maryi.
Matka Teresa miała świadomość, że każdy jest naszym bratem lub siostrą i na ludzkim poziomie każdy ma swoją godność. Wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi. Jest też aspekt wiary: to, że w każdym – prezydencie, królowej, królu, premierze, człowieku na ulicy albo w garkuchni, człowieku umierającym w przytułku – widziała Jezusa.
To są więc zasady i wizja wiary, którymi się kierowała. Od ludzi zależy, czy je podejmą i oprą na nich swoje postępowanie.
Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia
Tłumaczenie: Aleteia