Dlaczego jedna lekcja ma trwać 45 minut? Przecież to za mało, żeby dogłębnie zająć się jakimś ciekawym tematem. To też zdecydowanie za dużo czasu, by go tracić na nudne, źle przygotowane zajęcia.Kiedy w ciepły wiosenny wieczór, w dużym gronie pełnych zapału rodziców, omawialiśmy szczegóły uruchomienia własnej szkoły, byliśmy pewni szybkiego sukcesu. Następne trzy miesiące boleśnie zweryfikowały nasz zapał…
Postanowiliśmy stworzyć szkołę naszych marzeń. Nie mieliśmy wyjścia. Widząc przepełnione podstawówki, znając wewnętrzną motywację naszych dzieci do poznawania świata, wiedząc, jak może wyglądać nowoczesna edukacja, po prostu nie mogliśmy tego nie zrobić.
Wiedzieliśmy, że w kilkunastoosobowej wielowiekowej grupie, w przestronnej sali wyposażonej w dobre pomoce nasze dzieci będą uczyć się efektywnie i z przyjemnością. Mieliśmy głębokie przekonanie, że pierwsze lata edukacji są kluczowe dla ich postrzegania świata i wyzwań, które podejmą w dorosłym życiu. Uznaliśmy, że cztery zaangażowane i zgrane rodziny wystarczą do założenia małej, a nawet mikroszkoły. Te założenia okazały się prawdziwe tylko w części…
Źródła
Pomysł na założenie mikroszkoły nie wziął się znikąd. Nasze rodziny poznały się klika lat wcześniej w montessoriańskim przedszkolu Elipsoida w warszawskim Ursusie. Trafiliśmy tam, bo uwierzyliśmy, że uczenie się to coś pasjonującego i trzeba szukać miejsc, w których inni myślą podobnie.
Odbierając dzieci z zajęć dzieliliśmy się niepewnością wyboru szkoły. Tak zaczęła się zacieśniać więź i wola wspólnego działania. W pewnym momencie trafiliśmy na projekt stworzenia sieci Mikroszkół, który powstał w środowisku Szkoły Wyższej Przymierza Rodzin. Spotkania z SWPR przekonały nas nie tylko, że sprawy szkolne warto wziąć w swoje ręce, ale że jest to możliwe. Że możliwe jest, by wartości społeczne, religijne, patriotyczne i edukacyjne przekazywane w szkole i w domu były ze sobą spójne. Z tym przekonaniem podjęliśmy się stworzenia szkoły naszych marzeń.
W praktyce
Dlaczego jedna lekcja ma trwać 45 minut? Przecież to za mało, żeby dogłębnie zająć się jakimś ciekawym tematem. To też zdecydowanie za dużo czasu, by go tracić na nudne, źle przygotowane zajęcia. Dlaczego dzieci mają uczyć się w grupie z jednego rocznika? Przecież uczniowie ze stycznia i tak są o rok starsi od tych z grudnia. Zresztą takie rocznikowe „skoszarowanie” w zwyczajnym świecie nigdzie nie występuje.
W małej, szesnastoosobowej szkole wiele elementów systemowej podstawówki nie ma najmniejszego sensu. Dlatego postanowiliśmy stworzyć szkołę, bez dzwonków, bez ocen, bez lekcji, ale z dużą ilością przestrzeni na efektywniejszą naukę.
Rano jest przewidziany czas na pracę własną ze świetnymi pomocami naukowymi, później przychodzi pora na zajęcia tematyczne. W planie jest też czas spędzony na powietrzu i oczywiście inne wspólne aktywności, jak choćby posiłki czy sprzątanie. To tylko kilka elementów składających się na spełnienie marzenia o szkole, w której dzieci nie ścigają się ze sobą, ale biegną razem do wspólnego celu.
Zapał to za mało
Marzenia o małej szkole, która może więcej, udzielają się wielu rodzicom. Pewnie dlatego w ten ciepły wiosenny wieczór ledwo udało nam się zmieścić w salonie jednego z mieszkań w warszawskich Włochach. Entuzjazm był bardzo duży, deklaracje bardzo mocne, a w naszych głowach pojawiło się przekonanie o szybkim sukcesie.
Cztery rodziny zajmą się sprawą wynajmu lokalu i przystosowania go. Zatrudniony dyrektor i nauczyciel poprowadzą szkołę. Uczniów szukać nie musimy, bo przecież już widać, że chętnych jest nawet więcej niż miejsc w szkole…
Pełni zapału zaczęliśmy pracę nad uruchomieniem szkoły. Niespodziewanie każdy następny dzień poszerzał naszą wiedzę na temat wymogów, przepisów i formalności, które musimy spełnić, a których spełnienie do prostych nie należy. Do połowy wakacji wiedzieliśmy już wszystko z wyjątkiem jednego – że oprócz czworga naszych dzieci nie ma już innych kandydatów do „szkoły marzeń”. Wszyscy bez wyjątku postanowili wybrać inną szkołę.
Zbyt nowatorsko
To był czas, w którym otrzymaliśmy wiele wsparcia od ludzi przekonujących nas, że robimy coś wspaniałego. Jednocześnie brakowało nam uczniów. Zapał to za mało, trzeba jeszcze społeczności, która pokryje koszty prowadzenia szkoły.
Nie mamy żalu, że ktoś myślał o dołączeniu do nas, a później się rozmyślił. Pewnie i my stojąc obok rodzącej się inicjatywy mielibyśmy sporo wątpliwości, czy ona się utrzyma i czy warto ryzykować posłanie do niej własnego dziecka. Zrozumiałe jest zainteresowanie szkołą inną od tej, do której się samemu chodziło i równoczesny dystans do niej, jako czegoś, co może się nie sprawdzić. Możliwość decydowania o szkole jest świetna, ale wzięcie za nią części odpowiedzialności może też przerażać. Płacenie za szkołę (u nas sporo mniej niż w typowych prywatnych szkołach) to jednak niemały wydatek w kontekście bezpłatnej szkoły publicznej. Może nasze edukacyjne przedsięwzięcie faktycznie było zbyt nowatorskie?
A jednak mieliśmy głębokie przekonanie, że robimy coś bardzo ważnego dla naszych dzieci i że to się po prostu uda!
Początek nowego
Pierwszego września 2015 roku spotkaliśmy się w świeżo wyremontowanym wnętrzu nowo powstałej Mikroszkoły Włochy. Rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, grono pedagogiczne, ksiądz proboszcz i pan architekt – przyszli, żeby towarzyszyć czterem dzielnym dziewczynkom, od których wszystko się zaczęło.
Wbrew obawom, w kolejnych tygodniach dołączali do nas nowi uczniowie. To były miesiące pełne wyzwań i trudności, a jednocześnie sukcesów i wielkiej satysfakcji. Dziś, rozpoczynając nowy rok szkolny, nie mamy mniej trosk, ale nasze przekonanie, że warto brać sprawy w swoje ręce, jest jeszcze mocniejsze.
Inicjatyw podobnych do naszej jest więcej. Coraz wyraźniej widać, że w polskiej edukacji zaczęło się coś nowego. Potrzeba tylko odważnych (i nieco szalonych), którzy nie będą bali się zrobić pierwszego kroku. Do nich, tak jak do pierwszych czterech uczennic Mikroszkoły Włochy, inni dołączą szybciej, niż by się mogło wydawać.