Sekundy do startu promu kosmicznego odmierza „Etiuda Rewolucyjna”. Obrazom maleńkich europejskich miast towarzyszą nokturny. Koncert w Kosmosie to zdecydowanie jeden z najbardziej spektakularnych występów naszego kompozytora. „Chopin: The Space Concert” to film nakręcony w Kosmosie. Towarzyszy mu muzyka Fryderyka Chopina, której słuchali astronauci podczas wyprawy STS-130 (luty 2010 r.). Autorem niezwykłego połączenia zdjęć z Kosmosu z muzyką Chopina jest Adam Ustynowicz. Film otrzymał nagrodę Grand Prix na festiwalu w Monako, a cały jego nakład na DVD rozszedł się w Stanach Zjednoczonych na pniu.
***
Kamil Szumotalski: Nie brakuje ostatnio w kinie filmów o Kosmosie. Przewagą Pańskiego są autentyczne zdjęcia Ziemi, bez cyfrowej obróbki. Jak się pracuje z obrazem, na który nie ma się wpływu?
Adam Ustynowicz: Pewien wpływ jest. Terry Virts spędził na orbicie 7 miesięcy. Wiedział, jakich materiałów potrzebujemy. Dzięki temu, że cały czas mieliśmy ze sobą kontakt mailowy, mogliśmy się konsultować w sprawie scen. Otrzymałem z NASA wszystkie materiały, z których powstanie kolejny film, będący kontynuacją już tego wydanego. Obraz jest dochodzeniem do czystego piękna, zbliżaniem się do ideału, który widzą astronauci. Dzięki technologii możemy zobaczyć to, co oni.
Co jest pociągającego w Ziemi, że wciąż powstają nowe filmy przedstawiające ją z odległej, niemal boskiej perspektywy?
Daisetso Suzuki, mistrz zen, twierdził, że podstawą iluminacji jest przyjęcie innego punktu spojrzenia. Powinniśmy dążyć do zmiany punktu widzenia świata. Wyjście w przestrzeń kosmiczną to zmiana nie tylko punktu widzenia, ale i myślenia. Astronauci często wracają z Kosmosu odmienieni, przechodzą głęboką przemianę psychiczną.
Z czego to wynika?
Ze spotkania z czystym pięknem. Chodząc po górach, doświadczamy piękna, ale jesteśmy czymś zaabsorbowani – komarami, zmęczeniem, ciężkim sprzętem. W Kosmosie to spotkanie odbywa się w stanie nieważkości. Nasze ciało przestaje nam ciążyć. Człowiek ma z jednej strony pełną świadomość tego, co się dzieje, ale z drugiej – jakby nie miał ciała.
Ma to wpływ na późniejsze życie?
Kto raz tego doświadczył, inaczej patrzy na wszystko. To jakby znaleźć się po drugiej stronie życia, zachowując świadomość.
Dziś żyjemy w ciągłym stresie, wciąż za czymś gonimy. A w Kosmosie nie ma się czego złapać.
I to jest doświadczenie mistyczne, które pozwala zrozumieć, czym jest nieskończoność.
Po to powstają filmy pokazujące to „wyjście poza ciało”, żeby każdy Ziemianin mógł doświadczyć nieważkości?
Widok Ziemi z orbity to zniewalające piękno. Henri Poincaré, matematyk francuski uważał, że celem nauki jest poszukiwanie piękna. Gdyby wszechświat nie był piękny, nauka nie miałaby żadnego sensu. Kiedy moja córka przypomniała o tym na forum ONZ, wszystkich zatkało. Przyzwyczailiśmy się, że celem badań kosmicznych jest poszukiwanie materiałów teflonowych na patelnię. Tymczasem loty kosmiczne mają też duchowy aspekt.
Ale przyjęło się, że kierunki humanistyczne są nieprzydatne. Boom przeżywają teraz kierunki techniczne. To praktyczne, użytkowe podejście odbije się nam czkawką?
Te dwie rzeczywistości można łączyć! Astronauci to ścisłe umysły, jednocześnie zdolne do poetyckiej refleksji. Namówiłem pilotów, by napisali coś w rodzaju poezji. George Zamka, pułkownik Marines stwierdził, że się na tym nie zna. Ale przecież jako pilot rozmawia z wieżą kontrolną w Houston, w dwóch zdaniach przekazując mnóstwo informacji. To jest poezja, może nie ta z wyżyn, ale jednak. Sōichi Noguchi napisze „space haiku”. Chcę, aby nowy film łączył się z tą poezją.
Pierwszy film, „Chopin: The Space Concert”, jest nagradzany. Na czym polega jego sukces?
Po raz pierwszy astronauci dysponowali sprzętem, który daje wielkie możliwości, np. podziwianie panoramy Ziemi. Do tej pory można było filmować tylko przez małe okienko. W tej chwili wybieramy dowolny kąt, pozycję Słońca, świt, zmierzch, miejsce na Ziemi, obiekty. Sōichi Noguchi zrobił 130 000 fotografii. Astronauci widzą wciąż to samo, bo stacja w 90 minut okrąża Ziemię. A mimo to fotografie mają w sobie magię.
Ile pieniędzy potrzebował Pan do realizacji filmu? Samo wystrzelenie promu przebija budżet dzisiejszych największych produkcji.
Tak, to wydatek 400 mln dolarów. Montaż i dogranie muzyki to już ułamek kosztów. Mamy jednak satysfakcję, że prócz postępu naukowego, misja dała coś kulturze. Film ciągle się rozwija. Pierwsze zdjęcia powstały, kiedy pana jeszcze nie było na świecie. Potem kolejne zdjęcia, kolejne planety. Obecnie nagrywane są zdjęcia w technologii 4K. Terry Virts nagrał kulę ziemską w niesamowitych barwach kamerką GoPro.
Myślał Pan o filmu ze spaceru po Kosmosie?
Ale Virts wyszedł na zewnątrz z kamerką! Drugie zdjęcie, które przysłał na moje zamówienie, nawiązuje do pitagorejskiej idei harmonii wszechświata. W tej teorii Kosmos jest wypełniony muzyką, a życie, każdy ruch jest wibracją. Zgubiliśmy to. Żyjemy w miastach pełnych światła, zgiełku i tego nie słyszymy. Pytałem Terry’ego i jego kolegów, czy w Kosmosie słyszą muzykę. Astronauci przyznali, że tak. Nie umieli jej opisać, ale porównali ją do utworu Enyi „Storms in Africa”. Uważam, że Chopin był geniuszem, który słyszał muzykę sfer. Wierzę, że jego melodie wzięły się nie z głowy, ale z serca. W jego muzyce jest klucz.
Amerykańscy widzowie filmu dostrzegli tę umiejętność Chopina?
Myślę, że tak. W Polsce problem z Chopinem polega na tym, że kojarzy się on z nudą, smutkiem. Tymczasem ta muzyka tryska radością, zachwytem, tęsknotą, liryzmem. Intuicyjnie wybrałem utwory, które oddają uczucia astronautów. Zaproponowałem Georgowi Zamce, by wziął w kosmos muzykę Chopina. Oburzył się, że to przestarzałe, że lepszy będzie jazz. Ale kiedy okazało się, że prom wystartuje w 200. rocznicę urodzin Chopina, sam poprosił o płytę. Napisał mi później, że wszyscy astronauci mieli podobne odczucia – ta muzyka wyrażała ich emocje. Zamka, patrząc na Ziemię z Kosmosu, zrozumiał, że jest to najpiękniejsza planeta, na której mogło powstać życie.
Łącząc obrazy Ziemi z muzyką Chopina i doświadczeniami astronautów przeniósł Pan poszukiwanie piękna na wyższy poziom.
Takie było założenie tego filmu. Po to wychodzi się w Kosmos, by zrozumieć, jakim pięknem jesteśmy otoczeni. Tam doświadcza się zawieszenia między życiem a śmiercią. Przebywanie w Kosmosie można porównać do transu. Człowiek jest jedyną istotą, która może tego doświadczyć. Jako ludzie jesteśmy zawieszeni między światem duchowym a materialnym, co szczególnie widać w Kosmosie. Astronauta, wychodząc z promu, jest podczepiony do statku liną, która zaopatruje go w tlen. To jakby „pępowina”. Przypomina dziecko w łonie mamy. Jeśli lina się zerwie, straci kontakt, nie da się go uratować. Przy całej finezji technologicznej astronauci są jak bezradne małe dzieci.
Zachwyt dziecka to kolejna umiejętność, którą straciliśmy. Nie patrzymy już w rozgwieżdżone niebo, bo w miastach zwyczajnie go nie widać. Nie wiemy, co to dziecięce marzycielstwo.
Szkoda. W młodości byłem w Bieszczadach na rajdzie harcerskim. Pamiętam, jak leżeliśmy w sianie, wpatrując się w nocne niebo. Droga Mleczna, ogrom gwiazd, parująca ziemia i zapach trawy. Takie obrazy zostają na całe życie.
Adam Ustynowicz – absolwent Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa na Politechnice Warszawskiej (chciał być konstruktorem samolotów) i reżyserii w Szkole Filmowej w Łodzi.