Z dzieckiem można wszystko. A więc także pracować. Choć wymaga to pewnej gimnastyki, to wiele daje i mamie, która ma malucha przy sobie, i dziecku, które od początku angażowane jest w „dorosłe” sprawy. Szczyt NATO w Warszawie. Światowi przywódcy debatują nad newralgicznymi kwestiami związanymi z bezpieczeństwem. Wszyscy w nienagannie skrojonych garniturach, garsonkach. Pełen profesjonalizm. Furorę robi jednak premier Kanady, Justin Trudeau, który na szczyt przyjeżdża z… dziewięcioletnim synkiem. Przed oficjalnym spotkaniem zabiera chłopca do Centrum Nauki Kopernik.
Podróż z dziewięciolatkiem samolotem to jednak pryszcz w porównaniu z tym, co robiła eurodeputowana Licia Ronzulli. Włoska polityczka zabierała ze sobą do Parlamentu Europejskiego maleńką Vittorię. Zdjęcia, na których kobieta karmi dzieciątko piersią, a drugą ręką głosuje, obiegły cały świat.
Ekstrawagancja ludzi na wysokich stanowiskach albo tych, którzy sami sobie szefują, więc nikt im dziecka do pracy wziąć nie zabroni? Niekoniecznie. Wystarczył mi krótki research, by zorientować się, jak wiele Polek (bo to przeważnie jednak kobiety) pracuje z dzieciątkiem pod pachą.
Hipsterska tkaczka
Wiele mam, które rezygnują z pracy zawodowej w pełnym wymiarze, by zająć się wychowaniem dzieci, stara się w jakiś sposób dorabiać. Czasem są do tego zmuszone ze względów ekonomicznych, innym razem po prostu chcą „coś” robić, by dla zdrowia psychicznego oderwać myśli od zmiany pieluch i gotowania zupek.
Dlatego tak wiele „pełnoetatowych” mam wybiera zajęcia, które z powodzeniem można robić w towarzystwie maluszków. To na przykład spora grupa doradczyń chustowych, które pokazują, jak poprawnie zamotać dziecko i dobrać odpowiednią chustę. Niektóre samodzielnie tkają chusty na sprzedaż.
Na taki totalnie hipsterski pomysł wpadła Angie, która wcześniej pracowała w szkole i w banku, a teraz przechodzi proces przebranżowienia – wynajmuje pustą kawalerkę w bloku, w którym mieszka, kupuje krosno i… będzie tkać. Wszystko po to, żeby być blisko swojej Zosi.
Wszystkie zawody, które można wykonywać zdalnie, to dla kobiet z dziećmi wybawienie. Nie muszą oddawać maluszka do żłobka (zresztą – szczęśliwi, dla których było miejsce w publicznych placówkach!) czy zostawiać go z obcą kobietą (niania, choć najukochańsza, to jednak nie mama).
Młode księguje ze mną
Ula jest tłumaczem i copywrighterem. „Wiadomo, że przy kompie siedzę z dzieciem na plecach” – mówi. Kasia po macierzyńskim wróci do pracy do przedszkola. Ze swoim dzieckiem. Kamila jest księgową w rodzinnej firmie. „Dzień przed porodem wysłałam deklarację VAT-owską, dwa tygodnie później ZUS-owską, już z dzieciem przy piersi. Młode księguje ze mną od ponad dwóch lat” – mówi.
Ok, powiecie, że to wszystko są zawody, w których dziecko nie przeszkadza. Można pracować z domu, a już zabranie malucha do przedszkola to żaden wyczyn. Chcecie większej egzotyki? W porządku.
Magda jest kosmetologiem. Często zdarzało jej się pracować z synkiem. „Młody spał w chuście na plecach wiele razy, jak robiłam paznokcie (śmiech). Czasem biega gdzieś w trakcie. Przy paznokciach, małych zabiegach, jak np. brwi nie przeszkadza to nikomu. Na zabiegi wymagające mojego większego skupienia i/lub relaksu klientki młody zostaje z babcią albo mężem” – mówi. Pytam, jak reagują klientki. Te młodsze zarażają się miłością do chust, a starsze? „Starsze nie mogą wyjść z podziwu, że jak się chce, to z dzieckiem można wszystko” – odpowiada Magdalena.
Jeszcze ciekawiej jest u Małgorzaty, która pracuje z dzieckiem w chuście albo nosidle. „Jestem ornitologiem i dziecko obowiązkowo jeździ ze mną w teren. Robimy różnego rodzaju ekspertyzy, inwentaryzacje, monitoringi…” – wylicza.
Jak wygląda jej dzień? „W skrócie: trzeba się zwlec wcześnie rano, oporządzić dziecko, i na plecy. Lornetka i aparat na szyję. I heja ho, poprzez turzycowiska, młaki i trzęsawiska. Tuż po macierzyńskim nie zabierałam córki do biura, ale jak tylko przyszła wiosna i dużo pracy w terenie, przełożony nie miał nic przeciwko braniu córki” – mówi portalowi Aleteia.pl.
Uśmiech łagodzi obyczaje
Matka Polka musi sobie radzić. Nie ma w naszym pięknym kraju zbyt wielu możliwości łączenia pracy z wychowaniem dzieci, jak jest to na przykład w krajach skandynawskich, gdzie mamy mogą zatrudnić się na połowę albo część etatu. I gdzie pracodawca patrzy na kobietę z dzieckiem jakoś tak łaskawiej niż w Polsce.
Będąc w ciąży często słyszałam, że jak urodzę, będę musiała ze wszystkiego zrezygnować. I zamknąć się w domu na cztery spusty, bo przecież dziecka na uczelnię nie zabiorę. Tym bardziej do redakcji. „Dziecko, dopóki nie osiągnie trzeciego roku życia, powinno być tylko z mamą. Żadne żłobki, żadne nianie” – przestrzegały matki, które same wybrały taką drogę.
Być może to mechanizm racjonalizacji własnych wyborów, a przecież każda z nas może być taką mamą, jaką tylko zechce. Dla mnie to bycie mamą aktywną. A Franciszek mi w tym nie przeszkadza. Od pierwszych dni zabierałam go na zajęcia na uczelnię (fakt, budził zdumienie studentów) czy egzaminy. Dziś zabieram go na redakcyjne kolegia, na których czasem próbuje wyrwać koledze z laptopa pendrive’a albo zagłuszyć nasze obrady gaworzeniem. Ale jego słodki uśmiech łagodzi obyczaje.
Oczywiście z Franciszkiem pisanie większych tekstów to sport ekstremalny. Bywa, że kilka akapitów powstaje przez cały dzień, z przerwami na karmienie, przewijanie, usypianie, znowu karminie. Dlatego wymykam się z domu, rozkładam laptop w kawiarni, delektuję się kawą i szmerem rozmów (tak innym od gaworzenia!) i pracuję. A kilka stolików dalej malarskie arcydzieła tworzy kilkuletnia Tosia – córka baristki. Ma wakacje, więc mama musi zabierać ją ze sobą. Matka Polka pracująca.