Kto wie, czy nie oglądamy na ekranie mocnego kandydata na „św.” przed nazwiskiem?Zagrajmy w skojarzenia! Zasady są banalnie proste. Ja zadaję pytanie, a ty mówisz jedno słowo, które jako pierwsze pojawiło się w twojej głowie. Uwaga, zaczynamy:
- dziewięcioro dzieci?
- uzależnienie od kokainy?
- usiłowanie zabójstwa?
- dwa lata więzienia w wieku 16 lat?
- kariera aktorska w Hollywood?
- pierwszoplanowa rola w „Tedzie”?
- codzienna modlitwa?
- katolik?
Myślę, że w odpowiedziach znalazłyby się trzy słowa klucze: patologia, próżność i świętość. Oto krótkie duchowe CV Marka Wahlberga. Tego aktora nie trzeba przedstawiać. Choć warto powiedzieć o jego niestandardowej ścieżce do kariery, którą nie jest ani bycie aktorem, ani producentem, ale – jak sam mówi – bycie dobrym ojcem, dobrym mężem i dobrym człowiekiem.
Zacznę od początku, czyli od wieku dojrzewania Marka. Kiedy jego starszy brat Donnie zakłada coraz bardziej rozpoznawalny boysband i zdobywa sukcesy, 13-letni Mark uzależnia się od kokainy, wpada w subkulturę punków i zaczyna mieć poważne problemy z agresją. Kolejne pobicia na tle rasowym i doprowadzenie jednej z ofiar do częściowego kalectwa przelewa czarę. Mark jako 16-letni chłopak trafia za kratki, skazany na dwa lata więzienia za usiłowanie zabójstwa.
Dziś tak wspomina tamten czas: „Nie ma nic bardziej przerażającego dla 16-latka niż dźwięk zamykanych więziennych drzwi za sobą i świadomość, że już nie wyjdziesz. Sam do tego doprowadziłem. Wiele złych rzeczy przydarzyło mi się, kiedy byłem młody, i ja również zrobiłem wiele złego. Popełniłem wiele błędów i zapłaciłem za to”.
“Boże, zabierz mnie stąd!”
Mark odbył 45-dniową karę. Pobyt w więzieniu dla małoletnich nazywa swoją pokutą. To tam spotykał się z katolickim księdzem, który na życiowym rozdrożu pomógł mu odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: „Ok, czy chcę teraz wyjść z więzienia i dalej robić to co wcześniej, czy zaczynam chodzić do kościoła, wydostaję się stąd i już nigdy nie patrzę wstecz?”.
Odpowiedź była jedna: „Mój Boże! Po prostu zabierz mnie stąd! Przysięgam, że nigdy więcej już tego nie zrobię. Nie chciałem być kolejnym statystycznym recydywistą. Chciałem dobrze przeżyć swoje życie”.
Pierwszym bezpiecznym punktem na mapie, do którego udał się Mark po wyjściu z aresztu, był dobry przyjaciel, ksiądz Flavin z Bostonu. Duchowny pomógł mu się wyrwać z ulicznego gangu, uporządkować różne sprawy i skupić się na zbudowaniu „duchowego domu”. To właśnie wtedy w życiu tego młodego chłopaka po przejściach zaczęły się dziać przepiękne rzeczy. Spotykał ludzi, którzy siadali obok niego w kościelnej ławce i zaczynali się nad nim modlić. Było to dla niego doświadczenie uwalniające i umacniające.
Dobre wybory zaczęły owocować również na ścieżce kariery. Najpierw stał się rozpoznawalny pod muzycznym pseudonimem Marky Mark. Dorabiał jako model dla światowych projektantów, by chwilę później stąpać po alei gwiazd. Coraz lepsze role filmowe, choć po ludzku kusiły, żeby zatracić się w swojej sławie, nie doprowadziły aktora do rozstrojenia priorytetów. Wręcz przeciwnie.
Całe dobro zawdzięczam wierze
Wahlberg każdy nowy dzień zaczyna od modlitwy. Nie prosi o rzeczy materialne, ale chce służyć Bogu i być lepszym człowiekiem. Chce naprawić błędy, które popełnił i które sprawiły ból innym ludziom. Twierdzi, że bycie katolikiem jest najważniejszym aspektem jego życia i że wszystko co dobre zawdzięcza wierze.
Najpierw młodociany przestępca, teraz nawrócony katolik, szczęśliwy mąż i ojciec czwórki dzieci, a do tego hollywoodzki aktor (który nie ukończył nawet liceum). Ten życiowy zwrot akcji przypomina mi żywot niejednego świętego. Kto wie, czy na wielkim kinowym ekranie nie oglądamy mocnego kandydata na „św.” przed nazwiskiem? Czego Markowi Wahlbergowi i nam wszystkim życzę!
Read more:
Mark Wahlberg żałuje roli w „Boogie Nights” i prosi Boga o wybaczenie
Read more:
Mark Wahlberg: Chcę, żeby moje dzieci miały dobrych księży