Mówią różnymi językami, wychowali się w różnych kulturach i tradycjach. Łączy ich arystokratyczne pochodzenie. Ale przede wszystkim: wiara, chrześcijańskie wartości, optymistyczny stosunek do świata i ludzi. Błyskawicznie znajdują wspólny język. Poznali się na Balu Debiutantów w Warszawie. W Krakowie spotkali się na Światowych Dniach Młodzieży.Bal Debiutantów ma w Polsce chlubną tradycję. Spotykają się na nim przedstawiciele arystokratycznych rodzin o polskich korzeniach. Potomkowie Potockich, Radziwiłłów, Zamoyskich, a także politycy, naukowcy, ludzie kultury, znani aktorzy i reżyserzy, na co dzień rozsiani po całym świecie.
Na ten bal trzeba być zaproszonym, a zaprasza Jolanta hrabina Mycielska, polska arystokratka mieszkająca na stałe we Włoszech. Jest członkiem Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, który zajmuje się działalnością charytatywną. Na początku lat 70. wyemigrowała z komunistycznej Polski. – Gdy w 1989 roku Polska odzyskała niepodległość, można było wreszcie zacząć działać w kraju. Poszukiwaliśmy projektów na zdobycie finansów na naszą działalność, ówczesnemu prezydentowi Związku JE Juliuszowi hr. Ostrowskiemu zaproponowałam pierwszy bal debiutantów i podjęłam się zorganizowania go. Formuła okazała się trafna – opowiada Jolanta Mycielska- Zapraszamy trzydzieści dwie pary, tylko na tyle pozwalają nam możliwości logistyczne.
W polskiej edycji debiutują nie tylko panny, ale też kawalerowie. W innych krajach, młodzi panowie „wycofują się” do roli asysty. U nas panuje równouprawnienie – śmieje się hrabina. – To nie jedyna odrębność polskiej edycji.
Tylko u nas, podczas dwóch tygodni poprzedzających bal, oprócz codziennej intensywnej nauki tańca debiutanci korzystają z mini wykładów na temat savoir vivre, odpowiedzialności obywatelskiej czy wolontariatu. Kandydatów na debiutantów szukam w środowiskach ludzi kultury, nauki, rodzinach maltańskich, arystokratycznych, ziemiańskich. W Polsce, wśród Polonii, ale też zagranicą. Panna powinna mieć ukończone siedemnaście lat i nie przekroczone dwadzieścia cztery. Kawaler między osiemnastym a dwudziestym dziewiątym rokiem życia. Nim zaproszenie zostanie wysłane, staram się nawiązać osobisty kontakt z rodzicami i z kandydatami. To ważne, bo dzięki temu, poznajemy się i wiemy, czego od siebie oczekiwać. Tym samym debiutanci dowiadują się, że oprócz nauki tańca będą rozmawiać o wychowaniu, hierarchii wartości, wrażliwości i odpowiedzialności za siebie i innych – podkreśla hrabina.
I tak się składa, że debiutanci wywodzą się często z rodzin, które doskonale się znają. – To w większości moi dalecy kuzyni – śmieje się debiutant Staś Szufa, 22 lata, student informatyki na prestiżowym Uniwersytecie Jagiellońskim (zaraz po balu wyjeżdża na stypendium na Universidad de Oviedo). Opowiada o korzeniach rodziny, babci Sulimirskiej, podkreśla rolę, jaką przodkowie odegrali w czasach obrad przełomowego dla całej Europy Sejmu Wielkiego w XVIII wieku. Doskonale czuje się wśród debiutantów, bo jak mówi wiele ich łączy. Hierarchia chrześcijańskich wartości, wrażliwość na detale (styl bycia, savoir vivre) – To ważne, bo dzięki temu możemy się rozumieć i lubić. Mam jednak wrażenie, że jesteśmy wszyscy równie dobrze wychowani, ta sama etykieta…
To się przydaje, bo zanim odbędzie się bal debiutantów czekają ciężkie godziny treningów, dyskusji, spontanicznych imprez. Zjeżdżają do Warszawy na dwa tygodnie przed balem, mieszkają w domach warszawskich debiutantów.
I tak Laetitia Devoud z Paryża i Christian Porowski z Montrealu trafiają do rodziny Rościszewskich, z której debiutuje Kajetan (20 lat). – Jesteśmy u przyjaciół! – mówi Laetitia. Ma 19 lat, studiuje zarządzanie w Exeter w Anglii. Mieszkała w Warszawie do 13 roku życia, a potem w Paryżu przez 5 lat. Ma polsko-francusko-wietnamskie korzenie. Jej pradziadek był jednym z niewielu katolickich mandarynów, kandydatem na prezydenta, a prababcia kuzynką ostatniej cesarzowej Wietnamu. Babcia Laetitii, Marie Thérèse Tran Thi Lai poślubiła Stefana Wilkanowicza, polskiego katolickiego intelektualistę, współpracującego z Karolem Wojtyłą i zamieszkała w Polsce. Laetitia jest córką Marzeny Wilkanowicz-Devoud, wieloletniej redaktor naczelnej polskiego wydania magazynu Elle. Ze strony ojca, biznesmena i wydawcy Guillaume’a Devoud ma ziemiańskie korzenie francusko-brytyjskie. Uroda, nienaganne maniery, empatia – zwłaszcza ona pomaga w czasie treningów do balu.
Najtrudniejszy jest walc
Przez dwa tygodnie od 9.00 do 18.00 debiutanci będą ćwiczyć trzy układy taneczne, które do momentu balu mają pozostać dla wszystkich – rodziców, krewnych i dziennikarzy – tajemnicą. Wiadomo jednak, że musi być wśród nich ten najtrudniejszy, ale obowiązkowy na każdym balu taniec, czyli walc wiedeński. Dla młodych ludzi – najmłodsza debiutantka ma 17, najstarszy debiutant 28 lat – to nie jest proste zadanie, tego się nie tańczy w klubach. Już samo dobranie partnerów (według wzrostu) i ustawienie ich w odpowiedniej kolejności zajmuje wiele godzin.
Okazuje się, że kilka razy trzeba wymieniać kogoś w parze, bo albo brak porozumienia, albo wyczucia rytmu, albo przeciwnie – oboje zbyt dobrze sobie radzą, a innej parze przydałoby się wyrównanie umiejętności. Codziennie stawiają się na treningi w stuletnim, neobarokowym i neorokokowym budynku NOT w centrum Warszawy. Przebierają się w dresy i t -shirty. Godzinna rozgrzewka, rozciąganie, ćwiczenia, elementy jogi. Potem ćwiczą kroki, powtarzają, wracają do początku. Choreograf i jego asystentki uważnie przypatrują się każdej parze. Powtarzają kroki do znudzenia. Gdy wreszcie pada hasło „Przerwa!”, wszyscy padają na parkiet pod ścianami. Zasypiają jedni obok drugich.
– Pierwszego dnia, głównie chłopcy zgłaszali, że mają problemy, a to z kręgosłupem, a to z biodrem, czy też z kolanem – opowiada Artur Dobrzański, świetny polski choreograf, który wraz z asystentkami podjął się przygotowania grupy do balu (co ciekawe z wykształcenia jest pedagogiem resocjalizacji). – Niektórzy byli gotowi rezygnować po paru dniach, ale z czasem widziałem jak ich wciągają treningi, jaką satysfakcję mają z tego, że robią postępy, a to był naprawdę trudny układ. Po tygodniu nikt już nie narzekał i wszyscy chcieli wykonywać marymoncką (męska figura w mazurze). To uważam za duży sukces –mówi. Jest niecierpliwy, wciąż każe im powtarzać układ, nagle przerywa, niezadowolony podnosi głos. „Wychodzę, radźcie sobie sami!” – woła, a wtedy wszyscy przepraszają, proszą, by został, poprawią się!
Gdy pytam po próbie, dlaczego tak na nich krzyczy, odpowiada: Muszę ich jakoś zmotywować, wzbudzić emocje, zmusić do większego wysiłku. Ale tak naprawdę to rodzaj konwencji, gry między nimi a mną. Chociaż są momenty, że mnie nie lubią – śmieje się. – Czasem tracę cierpliwość, gdy widzę, że nie są w formie, bo całą noc dobrze się bawili. Stosuję różne sposoby np. kiedy jest głośno mówię półgłosem albo milknę. Zdarzyło się, że wyszedłem z sali – dodaje. I to rzeczywiście działa. – Są momenty fajnych wygłupów – przyznaje Dobrzański. – W czasie wykonywania pompek chłopcy zaczynają nagle śpiewać „Imagine” Lennona, bo akompaniator ten motyw właśnie gra. To był piękny moment, takie zbiorowe dodawanie sobie animuszu poprzez śpiew – mówi Dobrzański. W czasie rozgrzewki sami improwizują spontaniczne układy w rytm latynoskich albo afrykańskich rytmów.
Mały Książę i jego róża
A jaki tak naprawdę układ taneczny trenują? – Założyłem, że w tym krótkim występie na balu opowiem jakąś historię. Głównie o miłości, jej poszukiwaniu i różnych odcieniach – opowiada choreograf nawiązując do symbolu tegorocznego balu: róży. – Królowa kwiatów nie tylko zaistnieje jako dodatek do fryzur, sukni balowych czy scenografii – uprzedza mnie Jolanta Mycielska. – Wszyscy pamiętamy Małego Księcia z nieodstępną czerwoną różą – postaci znanej ze światowego bestselleru „Mały Książę”, Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. I najważniejsze słowa, jakie w nim padły: „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”.
Motyw Małego Księcia jest więc kulminacyjnym punktem tegorocznego układu choreograficznego. – Przed nim, w mazurze panny w zasadzie nie tańczą ze swoimi partnerami (kawalerami) – mówi Artur Dobrzański. – Ciągle gdzieś uciekają np. do innych chłopców, do siebie nawzajem i całych grup tancerzy. W walcu same wybierają swoich partnerów wpinając im róże i tańczą z nimi już do końca. Jest miejsce na romantyzm, uniesienia, zabawę, niewinność, ale także flirt. Panowie są opiekuńczy, szarmanccy, a panny zmysłowe i pewne siebie. Wpleciona w nie impresja z Małym Księciem ma podkreślić romantyzm i przesłanie tradycyjnie pojętej miłości.
W przerwach treningów odbywają się przymiarki sukien i fraków. Zaprojektowała je wybitna kostiumolog Dorota Roqueplo. Są białe, klasyczne, z kokardą w odcieniu zbliżonym do herbacianej róży, ale każda panna będzie miała inny dekolt. Ważny jest szczegół: a to wycięcie na plecach, a to falowanie na ramieniu albo przy biuście. Po tygodniu treningów okaże się, że wiele sukien trzeba zwęzić, bo tancerki chudną.
Po szybkim obiedzie (dzisiaj pierogi) znów ćwiczenia. Wieczorem czas na spotkania. Jolanta Mycielska: – Podczas tych dwóch tygodni mają wieczory poświęcone mini-wykładom z zakresu kultury obycia, innymi słowy savoir-vivre’u, odpowiedzialności obywatelskiej, zaangażowania się w wolontariat. Mają wspólne kolacje, które są okazją do dyskusji. Debiutanci z zagranicy pogłębiają wiedzę o Polsce. Debiutanci tzw. Polonii rozwijają świadomość polskich korzeni i polskiej tradycji.
Na jedno z takich spotkań przychodzi Krzysztof Zanussi, reżyser o międzynarodowej sławie. Mówi o Polsce, jej sytuacji w Europie (większość debiutantów przyjechała tu po raz pierwszy). Tłumaczy, jak wiele wartości Polska dzieli z krajami zachodniej Europy. Jak ważna jest rola elit: jak powinny działać na rzecz dobra kraju, dawać dobry przykład.
– Zrobił na mnie wielkie wrażenie. Zapytałem go o jego drogę życiową, bo zaintrygowało mnie, że z wykształcenia jest fizykiem, a został reżyserem. Chętnie opowiedział swoją historię i to było dla mnie wielkim przeżyciem. – opowiada Christian Porowski. Christian jest inżynierem, pracuje w firmie: CIMA+ w Montrealu. Jego ojciec, Stanisław Porowski, urodził się w Brukseli. Dziadkowie Christiana ze strony ojca, Kazimierz Porowski i Halina Strakacz wyemigrowali z Polski podczas drugiej wojny światowej. Mama Christiana, Marguerite Potocki, urodziła się w Rio de Janeiro, pracuje jako księgowa w Montrealu. Jej ojciec, Antoni Potocki należał podczas II wojny do Armii Krajowej. – Mam wrażenie, że jestem tu najstarszy – śmieje się Christian. – W domu i z dziadkami zawsze rozmawiam po polsku – zapewnia piękną, płynną polszczyzną Christian. W Montrealu utrzymuje kontakty z Polonią. – Gram w polskiej drużynie piłki nożnej, która nazywa się Białe Orły. Uwielbiam to! – opowiada. W Polsce był już dwukrotnie, ale krótko. Dlatego chętnie przyjął zaproszenie. – Na początku znałem tu tylko kuzyna z Londynu, teraz wszyscy jesteśmy prawie zaprzyjaźnieni. No i nie mam żadnych problemów z walcem, a to podobno najtrudniejszy taniec! – śmieje się.
Laetitia Devoud potwierdza. Ona sama też nie ma z walcem problemu, może dlatego, że w dzieciństwie chodziła na balet, ale jej partner, Jan Noszczyk, pewnie wolałby zatańczyć co innego. Nie poddają się, ćwiczą kroki cierpliwie, mobilizują nawzajem. – Jest ciężko – dyplomatycznie mówi Laetitia – Ale jesteśmy bardzo nawzajem czujni wobec siebie, widzimy, kto jest zmęczony, komu trzeba zrobić masaż albo komu pozwolić na dłuższą siestę. Tańczą, ale też dużo rozmawiają. O czym? – O próbach, opowiadamy sobie o naszym studenckim życiu, porównujemy różnice, które wynikają z kultury, miejsca, obyczajów w danym kraju czy mieście.– Myślę, ze wszyscy jesteśmy raczej optymistycznie nastawieni do życia i potrafimy docenić każdą dobrą chwilę spędzoną razem. Kiedy rozmawiamy w przerwie miedzy jednym a drugim tańcem, zauważyłam, że nie zastanawiamy się nad kolejnym kierunkiem studiów, kariera, praca… – mówi Leatitia.
Nareszcie przerwa
Oktawia Bylicka (19 lat, wychowana w Polsce) dodaje, że rozmawiają też o polityce. – Ale poglądy na świat, przyszłość, politykę, każdy ma inne. A w międzyczasie pijemy zdrowie za aktualny temat – śmieje się. W przerwie naszej rozmowy, jest już dawno po treningu, niektórzy się pakują, albo odpoczywają leżąc na parkiecie, jeden z chłopców spontanicznie porywa Oktawię do… walca! Za nimi idą następni. Widać, że Oktawia wzbudza sympatię. Jest najmłodsza z ośmiorga rodzeństwa.
Razem z nią debiutuje brat Michał, a drugi brat i siostra pomagają w organizacji balu. Tata, Maksymilian Bylicki jest pianistą, wykładowcą, a także biznesmenem. Mama ma wykształcenie rolnicze, ale zawsze zajmowała się domem, dziećmi i przydomowym ogrodem. Jest wypieszczony. Oktawia po obojgu rodzicach odziedziczyła różnorodne zainteresowania. Gra na harfie, fortepianie, ukulele. Była harcerką, bierze udział w spotkaniach młodzieży z katolickich środowisk, uwielbia wspólne obozy, wycieczki na łono natury, im dzikszej tym lepiej. Teraz studiuje ogrodnictwo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. –Jestem dopiero po pierwszym roku, ale już wielką frajdę sprawia mi, że potrafię rozpoznać mnóstwo roślin, coraz więcej o nich wiem. Na przykład: z czego mogę zrobić napar, dżem, a z czego nalewkę. Chcę wiedzieć, jakie kwiaty posadzić obok siebie, by równie dobrze wyglądały za pięć lat. Kto wie, może w przyszłości zajmę się projektowaniem ogrodów. A może wyjadę na wieś i będę rolniczką? – zastanawia się.
W wolnych chwilach („nie mam za dużo wolnego czasu!” zastrzega) gra na instrumentach albo uczy się domowych robót, na przykład szycia. Sama kroi sobie sukienki, a ostatnio uszyła pokrowiec na ulubione ukulele. Szczerze współczuje ludziom, którzy nie mają zainteresowań. – Nie ma nic gorszego niż spędzanie czasu przed komputerem albo telewizorem.
Co, oprócz muzycznej i ogrodniczej pasji wyniosła z domu? –Zauważyłam, że mam inny stosunek do pewnych spraw niż większość moich kolegów. Co jest ważne? Wiara, myślenie o innych, o społeczności. Dzięki temu jak zostałam wychowana na wspólnych z siostrami obozach umiałam zauważyć, wyłapać kogoś, kto jest słabszy, z kim trzeba porozmawiać, komu jest zimno. Zabawny przykład: wolałyśmy zabrać na wędrówkę cztery swetry niż jedną kurtkę. Wszyscy patrzyli na nas jak dziwolągi. Ale to się sprawdzało! Zawsze mogłyśmy podzielić się swetrem z kimś, kto marzł. Razi mnie też brak szacunku dla drugiego człowieka – zastrzega.
O tym samym – o wierze, szacunku – mówi też Staś Szufa. Z czego jest dumny? – To trudne pytanie – uśmiecha się i chwilę poważnie zastanawia. – Myślę, że ważne jest rozwijanie siebie i nie chodzi tylko o naukę. Nie rozumiem ludzi, którzy bywają dumni ze swojej ignorancji, często pod płaszczykiem indywidualizmu. Mnie interesuje rozwój we wszystkich kierunkach. Jak wyobrażam sobie przyszłość? Dla mnie wartością jest rodzina, duża rodzina. Wiem, że to teraz niemodne, ta instytucja upada. A ja chciałbym mieć dwie córki i dwóch synów. Pochodzę z tradycyjnego domu, do rodziców zwracamy się w trzeciej osobie, nigdy na „ty”: „czy mogłaby mama…”. Dlaczego? Bo w tym jest szacunek. Mama żartowała, że gdy wszystkim puszczają nerwy, zwrot „Czy mogłaby mama wyjść z pokoju?” brzmi bezdyskusyjnie lepiej niż „Wyjdź stąd!”, prawda? – śmieje się Staś. A co do przyszłej żony, jest bardzo wymagający. – Moi koledzy dziwią się, że mnie nie interesują przelotne związki, że ja od razu szukam żony. Przyznaję się do tego – mówi zupełnie serio. – Czuję, że moja żona będzie pochodziła z podobnego towarzystwa. Poza tym jestem energiczny, więc ona musi być spokojna, a jednocześnie spontaniczna. Powinna myśleć logicznie, nie działać pod wpływem emocji. I żeby była ciepła. Musimy się przyjaźnić, by móc ze sobą rozmawiać i rozwiązywać problemy – opowiada Staś.
Czy hrabina Jolanta Mycielska jest z debiutantów zadowolona?
– Czy jestem zadowolona? Ja jestem nimi zachwycona ! – mówi. – Choć ogólnie przyjęte jest, że pokolenie wymienia się co dwadzieścia-dwadzieścia pięć lat, myślę, że wiekowo tak jest, ale nieustannie przyspieszane tempo życia oraz nieprawdopodobny postęp techniczno-elektroniczny powoduje, że „logistycznie” generacje wymieniają się o wiele szybciej. Nasze edycje są co dwa, trzy lata, więc odległość czasowa wydawałaby się nieduża. A jednak. Na każdym kroku widoczne są zmiany w sposobie kontaktowania się, przekazywania informacji, wszystko dzieje się tak szybko, często wystarczy naciśnięcie klawisza. Tym bardziej ważne, ażeby kontakty międzyludzkie były pielęgnowane i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nie dopuśćmy do tego, żebyśmy się stali tylko robotami kierowanymi i manipulowanymi na odległość.
Hrabina „wychowała” już ponad pięciuset debiutantów. – Organizowanie Bali Debiutantów i Międzynarodowego Weekendu Maltańskiego jest przede wszystkim częścią mojej działalności maltańskiej. Pierwszy bal odbył się w 1998 roku w Krakowie. Od tej pory odbywają się one co dwa lata, trzy lata. Choć jestem pomysłodawczynią i osobą odpowiedzialną za cały projekt, nigdy bym nie mogła zrealizować tego przedsięwzięcia bez pomocy ekipy, która oddaje swój czas, energię i wspiera mnie. Dlatego dla lepszej organizacji Balu zostało założone stowarzyszenie „POKOLENIA POKOLENIA”, którego jednym z celów statutowych jest organizacja tego wydarzenia (więcej na stronie internetowej www.pokolenia.org). Oficjalnym beneficjentem pozostaje Zakon Maltański.
Czytaj także:
Współorganizatorka Balu Debiutantów: nie przeliczam czasu wyłącznie na pieniądze
– Nie ukrywam, że jest to duże wyzwanie, połączone z wyłączeniem się z własnego życia na parę miesięcy, ale cel mobilizuje siły. Po ośmiu edycjach mogę śmiało stwierdzić, że warto. Spotkania i wspólna zabawa są okazją do głębszej refleksji w konfrontacji z codziennym zmaganiem się „na dobre i na złe”. Te wspólne przeżycia stają się z kolei pomocne w kształtowaniu pozytywnych postaw wśród młodych ludzi, ich przyszłych rodzin i środowisk, w których przyjdzie im żyć. To dobre perpetum mobile – tłumaczy Jolanta Mycielska.
Debiutantów nazywa „moim batalionem”. Wie, że wystarczy powiedzieć, że „byłam/em debiutantką/debiutantem”, a drzwi stoją otworem. Debiutanci nawiązują przyjaźnie, zdarzają się miłości. Spośród byłych debiutantów jest już kilkanaście par małżeńskich. Rodzi się kolejne pokolenie, z pewnością też przyszłych debiutantów.
– Dla każdej młodej osoby próg dojrzałości powinien być ważnym wydarzeniem. – mówi. – Niezależnie gdzie i przy jakiej okazji się dokonuje i dobrze by było, żeby był też zauważony przez rodziców i otoczenie, w którym żyje. To moment, w którym odpowiedzialność powinna wziąć górę nad beztroską, gdzie przywilej powinien stać się nagrodą za spełniony obowiązek. Słynne powiedzenie „noblesse oblige”, tak mylnie często interpretowane, jest ponad podziałami i jest ponadczasowe. Musi obowiązywać każdego z nas. Przekraczanie progu dorosłości to coś wyjątkowego i warto, by pozostało w ich pamięci jako piękne przeżycie. Dlatego tak ważne są te wspólne dwa tygodnie. Debiutanci uświadamiają sobie, że coś istotnego przeżyli, odkryli wartości, czasem te zaniedbywane. To czas na budowanie wspólnoty młodych, mądrych, światłych ludzi. Mam nadzieję, że z równym zapałem wkroczą w życie i nie będą się dla nich liczyły jedynie kariera, pieniądze, czy sukces. Debiut jest też okazją do podejmowania wspólnych działań dla potrzebujących. Duża część naszych debiutantów od lat bierze czynny udział, jako opiekunowie, w letnich międzynarodowych młodzieżowych obozach dla niepełnosprawnych organizowanych przez Zakon Maltański (więcej na stronie internetowej maltacamp2016.pl, zaprojektowanej Mateusza Kieryłło, debiutanta (debiutant z 2008 roku we współpracy ze Stasiem Szufą).
Na koniec dodaje: – Zauważyłam, że zachowanie się i wszystko co wokół danej osoby się dzieje, ma nie tylko wpływ na nią samą, ale też na otoczenie, w którym ta osoba się znajduje. Szacunek dla siebie przekłada się na szacunek dla innych, uśmiech zaprasza do uśmiechu, sposób jedzenia czy konwersacji decyduje o atmosferze spotkania. W przeciwieństwie – niechlujstwo w ubiorze, zaśmiecanie otoczenia, wulgarne zachowanie i język, agresja, poniżanie drugiej osoby – wywołują negatywne reakcje. I smutno stwierdzić, że te przykłady są wg mnie przede wszystkim odbiciem danej osoby, jej wewnętrznego bałaganu, frustracji czy zewnętrznego chaosu. I choć to wiemy i przed tym się bronimy, nie umiemy się temu przeciwstawiać, często z lenistwa czy źle pojętej tolerancji. Zachowanie nie jest kodem. To błąd w myśleniu. Jest samo w sobie wartością, która powinna być przestrzegana, powinna być„drugą skórą” w codziennym życiu (a nie tylko „od święta”). Zignorowanie lub zbagatelizowanie tego obszaru otwiera drogę do samozniszczenia. Dobrze wychowana osoba nie równa się słabej i nudnej, a tak właśnie dzisiejsze wszechmocne media często chcą tę osobę przedstawić i z niej zadrwić. W imię czego? Ale to już inny temat…
I wreszcie ten dzień. Zaraz bal…
W nowoczesnej sali balowej hotelu DoubleTree by Hilton w Warszawie trwa próba generalna. Na wypolerowanym parkiecie chłopcy w prawie pełnym rynsztunku, ale kilku tańczących jest w marynarkach od fraków i … szortach. Spodnie trzeba było oddać do zwężenia. Parę sukien jeszcze niegotowych, coś trzeba upiąć, przyszyć. Na scenie zasiada Jolanta hr. Mycielska, Dorota Roqueplo, a Artur Dobrzański prowadzi próbę. Denerwuje się, że po skończonym układzie pary nie potrafią ustać spokojnie. – Teraz trwają oklaski i nie ważcie mi się ruszyć! – krzyczy teatralnie. – Ani drgnij jedna z drugą i jeden z drugim!
Czuć napięcie, ale też pewność, że powinno być dobrze. Czas na poprawki makijażu i fryzury, które przygotowała najlepsza polska stylistka i kreatorka fryzur, Jaga Hupało, ze swoją ekipą. Spina debiutantkom włosy w kobiece, zmysłowe koki, każdej, oczywiście wpina różę.
We foyer zbierają się goście, przede wszystkim pojawia się gość honorowy Princesse Béatrice de Bourbon des Deux Siciles, ubrana w pełną fantazji kreację z motywem róży. – Z wielkim wzruszeniem przyjęłam zaproszenie do udziału w balu. Miałam ku temu dwa powody: bal jest istotnym momentem w życiu debiutantów, którzy dzięki temu wydarzeniu wchodzą w świat dorosłych w atmosferze miłości, oraz przede wszystkim dlatego, że Polska wypełniała moje dzieciństwo pełnym szczęścia i nostalgii mojej babki księżnej Karoliny de Bourbon des deux Siciles z domu hrabiny Zamoyskiej, która wizerunek ojczyzny zawsze nosiła głęboko w sercu – zapewniła księżniczka.
Każdego osobiście wita Jolanta hr. Mycielska z Marią Dominiką Belina Brzozowską (odpowiedzialną za Międzynarodowy Komitet Młodych). Goście (a jest ich ośmiuset) ustawiają się wokół wydzielonej części parkietu, na której zadebiutuje młodzież. Co chwilę słychać entuzjastyczne okrzyki: “To naprawdę ty?! Tak dawno się nie widzieliśmy!”. Język angielski miesza się z polskim i francuskim.
Wreszcie pojawiają się debiutanci. Zupełnie nie przypominają zmęczonych, nieporadnych i nieskoordynowanych tancerzy z pierwszych prób. Wszyscy wyprostowani, uśmiechnięci. Potem przyznają mi się do tremy i nerwów. – Wyobraziłam sobie, jak potykam się o chustę, którą mieliśmy na ramionach do walca, albo jak mylę kroki choreografii. Na szczęście do tego nie doszło, chociaż prawie upadłam, kiedy chusta zaczepiła mi się o obcas, gdy wykonywaliśmy tak zwany wiatrak (figura w mazurze). – wspomina Laetitia.
Po skończonym układzie tanecznym debiutantów, gdy oklaskom nie było końca (jak przewidział choreograf), rodzice nie ukrywali łez, szóstka młodych tancerzy wybranych na próbie przez hrabinę Mycielską, podeszła do sceny i poprosiła do tańca najważniejszych gości.
Chwila przedłużała się… Sala zamarła. I nie odmówił, choć nie mógł odłożyć kuli ze względu na chorą nogę. To był najpiękniejszy walc tego wieczoru i nie tylko lekcja dobrego wychowania. Także wielkiej klasy.
Historia bali debiutantów sięga drugiej połowy XIX wieku. Pierwsze bale na angielskim dworze królewskim były okazją do zaprezentowania córek brytyjskiej arystokracji potencjalnym kandydatom na mężów. Najbardziej znanym jest Wiedeński Bal Debiutantów. Następnie dołączyły Paryż, Stany Zjednoczone, Ameryka Południowa, a od niedawna Moskwa i Kijów. Nasza polska „tradycja” sięga dopiero 1998 roku.
Co różni bale debiutantów? Wiedeń (coroczne bale odbywają się w karnawale) imponuje rozmachem. Paryż: przede wszystkim formuła samego balu, dobór gości i debiutantek (jest ich około dwadzieścia). Panny zaproszone do debiutu (bale odbywają się co roku jesienią) pochodzą z rodzin światowego biznesu, „jet-set’u”, polityki czy arystokracji. Wielkie domy mody jak Dior, Givenchy, Versace czy inne, traktują bal debiutantów jako swoją dość oryginalną reklamę. Moskwa, Kijów, Ameryka: Bale są tam raczej okazją do spotkania tzw. „złotej młodzieży” i wielkiego lokalnego biznesu.
Polskiej edycji towarzyszy konkurs na najciekawsze czy najpiękniejsze pomysły związane z tematyką danego balu. I tak tematem były już: wachlarz, rękawiczki, muszki-motylki, pantofelki, edycja poświęcona Fryderykowi Chopinowi i jego epoce czy Art Nouveau, tak ciekawie przedstawiony w polskiej architekturze, malarstwie czy sztuce użytkowej. Zróżnicowanym programem organizatorzy starają się promować polską kulturę, sztukę i polskie tradycje. Charytatywny bal debiutantów jest kulminacyjnym punktem Międzynarodowego Weekendu Maltańskiego.