Rozmowa z Sylwią Palką, autorką wywiadów z charyzmatykami zebranych w książce „Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce?”.Sylwia Palka, pracując nad swoją książką, spotykała się z katolickimi duchownymi, mistykami i charyzmatykami, których konferencje i modlitwy przyciągają tysiące ludzi. Wśród jej rozmówców znaleźli się m.in. o. James Manjackal, o. Tomasz Alexiewicz, o. Antonello Cadeddu, o. Joseph Vadakkel czy Carver Alan Ames.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Co Duch Święty mówi do Kościoła w Polsce?
Sylwia Palka: Wspólnym mianownikiem, który powracał w każdej rozmowie z charyzmatykami, było zdanie, że Duch Święty w szczególny sposób działa w naszym kraju. Moi rozmówcy podkreślali, że musimy głosić miłosierdzie – św. Faustyna przetarła nam szlaki, ale żeby to robić, należy się otworzyć na działanie Ducha Świętego. Ludzie tego szukają, chcą mieć żywą relację z Bogiem. Nie pociągnie ich smutne kazanie, na którym wciąż słyszą to samo. Trzeba im pokazać łagodną twarz Boga, który jest Miłością.
Dlaczego Polska jest dla Twoich rozmówców szczególna? Choć kościoły nie świecą u nas pustkami, to jednak coraz mniej ludzi praktykuje regularnie.
Mamy silne korzenie chrześcijańskie. Część ludzi nadal bierze czynny udział w życiu Kościoła i to jest bardzo świadoma praktyka. Może katolików jest mniej, ale nie jest to powierzchowna wiara, sprowadzająca się do rytuałów. Symptomatyczne jest duże zainteresowanie mszami z modlitwą o uzdrowienie – wierni potrafią pokonać setki kilometrów, aby modlić się wspólnie z charyzmatykami.
Jak uniknąć skupiania się na efektach specjalnych, których w ruchach charyzmatycznych nie brakuje, aby nie zatracić tego, co najważniejsze, czyli Pana Boga?
Owszem, są stali bywalcy mszy z modlitwą o uzdrowienie, którzy nie potrafią już uczestniczyć w „normalnej” liturgii. Tymczasem charyzmatycy często podkreślają, że są tylko narzędziami. Ale nawet jeśli ktoś przychodzi, by przeżyć coś spektakularnego, Panu Bogu nie przeszkadza to w Jego działaniu, nie ogranicza Go. Poza tym nie zawsze mowa o uzdrowieniu fizycznym – ludzie przychodzą zranieni duchowo, zaś uzdrowienie odbywa się w relacji pomiędzy konkretnym człowiekiem a Panem Bogiem.
Obchodzimy w tym roku rocznicę chrztu Polski, niebawem będą Światowe Dni Młodzieży. Czy Twoi rozmówcy udzielają wskazówek, jak maksymalnie wykorzystać ten szczególny czas?
Taką myślą, która powraca, jest kwestia osobistej relacji człowieka z Bogiem. Wszystkie msze, modlitwy o uzdrowienie, głoszenie mają prowadzić do jednego – spotkania z żywym Bogiem, które przemienia człowieka. Nie chodzi o jakieś wielkie rzeczy, ale o codzienność i to, jak drobne wybory zmieniają świat.
W Twoich rozmowach wybrzmiewa pewien żal, że wspólnoty charyzmatyczne mają w Kościele nieco pod górkę, nie wszyscy są im przychylni…
Duch Święty kocha różnorodność. Na Zachodzie często się zdarza, że ruchy maryjne są skłócone z charyzmatykami, ale przecież w Kościele nie mamy się nienawidzić czy zwalczać. Każdy może wybrać sobie taki rodzaj duchowości, który mu odpowiada – franciszkańską, maryjną, jezuicką, ale jeśli nie będziemy charyzmatyczni, to tracimy coś bardzo ważnego.
W jakim sensie?
Gdyby Kościół nie był charyzmatyczny, to przestałby istnieć. Jezus zapewnił, że będzie z nami do końca świata, ale to Duch podtrzymuje Kościół. Słowa, że Kościół ma być charyzmatyczny, nie odnoszą się do wyboru jednej duchowości, wspólnoty, ale do sensu naszej wiary – otwierania się na działanie Ducha – przecież w Kościele od początku były uzdrowienia, dokonywały się cuda i nie było potrzeby ciągłego mówienia o tym, bo to działo się na co dzień. Dziś trochę od tego odchodzimy, skupiamy się na fragmentach. Trzeba ocenić, co jest dla mnie dobre i za tym iść.
Nie chodzi więc o odrzucenie innych wspólnot poza charyzmatycznymi, ale o sposób przeżywania wiary?
Dokładnie. Każdy ma charyzmaty, jakieś dary. Powinien umieć je odczytać. To, gdzie je wykorzysta, to już jego wybór.
Mówiłaś o wyzwaniu, jakie stoi przed wiernymi z Polski, by nieść światu miłosierdzie. Wiele o miłosierdziu mówi Franciszek. Czy nadążamy za jego głoszeniem?
To pytanie, na które każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Nie tylko katolicy, ale wszyscy muszą zastanowić się nad tym, co robią, aby być miłosiernymi. Nie chodzi o to, by wpaść w popłoch z powodu Roku Miłosierdzia i zrobić listę dobrych uczynków do odhaczenia. Jeśli sama doświadczam miłosierdzia, będę wiedziała, jak je nieść, by kogoś niechcący nie upokorzyć. Musimy wychodzić na poza „mury” Kościoła, do ludzi, którzy sami z siebie nie przyszliby do Jezusa, ale jednocześnie unikać myślenia, że jesteśmy w jakiś sposób lepsi dlatego, że regularnie praktykujemy.
Nie każdy będzie gotów, by wyjść do bezdomnych, prostytutek czy dilerów narkotyków, jak jeden z Twoich rozmówców. Jak zatem praktykować miłosierdzie tam, gdzie żyjemy?
Każdy musi znaleźć swoją receptę. Jedno jest pewne – możemy działać wyłącznie ze względu na miłość. Jeśli cokolwiek robimy, to z miłości. Przykład: nie daję komuś pieniędzy na siłę, bo mi zbywa, ale by żyło mu się lepiej. Czasem więcej może zdziałać uśmiech posłany do kogoś w pracy czy na ulicy albo powiedzenie mężowi czegoś miłego niż emanowanie na siłę swoją pomocą… Ewangelizacja na siłę nie działa. Często wystarczą proste gesty, nie zawsze nacechowane religijnie.